Rajd zgrupowania partyzanckiego „Zapory” po Podkarpaciu 31 lipca – 21 sierpnia 1946 r. Fakty i Mity.
![Rajd zgrupowania partyzanckiego „Zapory” po Podkarpaciu 31 lipca – 21 sierpnia 1946 r. Fakty i Mity.](https://zaporczycy.com.pl/wp-content/uploads/2018/11/rajd_podkarpacie.jpg)
Autorzy „Tajnej Historii Rzeszowa” dotarli do mjr Mariana Pawełczaka, por. Stanisława Ruska, por. Piotra Zwolaka i por. Zdzisława Harasima, ostatnich żyjących żołnierzy, uczestników rajdu zgrupowania partyzanckiego pod dowództwem majora Hieronima Dekutowskiego „Zapory” po Podkarpaciu, a także do innych świadków tamtych wydarzeń. Odnaleziono również dokumenty, które odkrywają nieznane dotąd epizody z walk prowadzonych przez oddział majora „Zapory” w okolicach Rzeszowa oraz rzucają nowe światło na działania organów bezpieczeństwa skierowane przeciwko dowodzonemu przez niego zgrupowaniu partyzanckiemu.
Późnym wieczorem 31 lipca 1946 r., przy moście kolejowym na Sanie w okolicach Rozwadowa pojawił się od strony Lasów Janowskich oddział ok. 60 uzbrojonych i odzianych w polskie mundury wojskowe żołnierzy. Ich celem było przeprawienie się niepostrzeżenie przez most, na drugą stronę szerokiej i płynącej wartkim strumieniem rzeki. Już na pierwszy rzut oka można było stwierdzić, że ludziom tym nie zależało na nadmiernym rzucaniu się w oczy. Wprawny obserwator mógł także zauważyć, że ich mundury różniły się od mundurów stacjonujących w tej okolicy jednostek „ludowego” Wojska Polskiego. Na ich rogatywkach, połyskiwało bowiem prawdziwe godło Rzeczypospolitej w postaci orzełka z koroną. Most był jednak pod stałą obserwacją wojska i służb kolejowych. Żołnierze poczekali do zmroku i oddalili się na południe, w poszukiwaniu innego, bardziej dogodnego miejsca. W nocy z 31 lipca na 1 sierpnia 1946 r. pojawili się nad brzegiem Sanu w m. Pysznica pomiędzy Stalową Wolą a Niskiem (według innych relacji, było to koło Radomyśla nad Sanem). Wszyscy poruszali się bezszelestnie, obserwując dokładnie otoczenie, jakby spodziewali się pościgu lub zasadzki. Powoli gromadzili się nad brzegiem wokół swego dowódcy, który bardziej gestami niż słowami wydawał ostatnie polecenia i rozkazy. Po chwili na tafli wody pojawił się cień łodzi, z widocznymi w niej sylwetkami żołnierzy trzymających gotową do użycia broń. Byli to „Miś”, „Kwiatek”, „Renek”, „Bachus”, „Tęcza” i „Cedur”. Po dotarciu na drugi brzeg, większość zajęła stanowiska ogniowe. „Miś” natomiast przewoził pozostałych. Przeprawa trwała kilkadziesiąt minut. Potem oddział rozpłynął się w mroku lasów Puszczy Sandomierskiej, nie pozostawiając żadnych śladów.
W ten sposób rozpoczął się jeden z najbardziej malowniczych i jednocześnie tajemniczych epizodów w dziejach antykomunistycznego podziemia zbrojnego na Podkarpaciu, który do dzisiejszego dnia budzi emocje i wywołuje liczne spory historyków. Mamy bowiem do czynienia z wydarzeniem o ogromnej wadze, zarówno dla historiografii „Żołnierzy Wyklętych”, jak również dla pamięci historycznej mieszkańców naszego regionu.
Struktura i organizacja zgrupowania
Oddziałem tym dowodził major Hieronim Dekutowski ps. „Zapora”, harcerz, żołnierz września, następnie cichociemny i dowódca oddziałów partyzanckich Kedywu, AK, Delegatury Sił Zbrojnych i WiN na Lubelszczyźnie. Już wówczas był żywą legendą za sprawą wielu spektakularnych akcji skierowanych przeciwko niemieckim i sowieckim siłom bezpieczeństwa, a po tzw. „wyzwoleniu” przeciwko wszelkiego rodzaju „utrwalaczom” władzy ludowej. W tym czasie dowodził zgrupowaniem partyzanckim podlegającym Zarządowi Okręgu WiN Lublin. W skład zgrupowania wchodziły oddziały dowodzone przez Jana Szaciłowa „Renka”, Tadeusza Skraińskiego „Jadzinka” i Michała Szeremeckiego „Misia” liczące razem ok. 50 żołnierzy. Do tego dochodziła osobista ochrona Komendanta złożona z kilku oficerów i podoficerów oraz ppor. Jerzy Miatkowski „Zawada” jako adiutant. W bezpośredniej ochronie „Zapory” znajdowali się: ppor. Marian Pawełczak „Morwa”, Marian Przewłodzki „Granat”, który pełnił funkcję ordynansa oraz por. Mieczysław Czechowski „Wrzos”, którego dodatkowym zadaniem było odczytywanie mapy i ustalanie z „Zaporą” kierunku marszu. Co ciekawe, w oddziale znajdowała się jedna kobieta, która pełniła służbę sanitariuszki. Była nią Barbara Nangajewicz „Krysia”. Jej zadaniem była m.in. opieka nad rannym w piętę majorem „Zaporą”, który wyraźnie utykał i część trasy pokonywał konno lub na furmankach. Według relacji Mariana Pawełczaka: „ranę tę „Zapora” otrzymał w pierwszej naszej walce w bolszewikami 7 lutego 1945 r. koło Chodla”.
>>> Czytaj także: Walka z sowiecką obławą pod Wałami <<<
Poruszanie się tak dużego oddziału partyzanckiego na nieznanym i nasyconym wrogimi formacjami terenie wymagało odpowiedniej organizacji. Oddział poruszał się przeważnie nocami, a wszelkie akcje dywersyjne organizowano późnym wieczorem, aby następnie móc przeprowadzić skuteczny odwrót pod osłoną zapadających ciemności. W trakcie marszu, około 50 metrów przed oddziałem poruszała się czujka złożona z dwóch żołnierzy. Byli to przeważnie Stanisław Rusek „Tęcza” i Zdzisław Harasim „Kwiatek”. Podczas odwrotu po potyczce lub akcji dywersyjnej, obaj stanowili także zabezpieczenie tylne oddziału. Trasę marszu wyznaczali „Zapora” z „Wrzosem” pokazując jej przebieg żołnierzom przedniej szpicy. Oddział dysponował bardzo dokładnymi, wojskowymi mapami terenu, na których zaznaczone były wszystkie drogi i dukty leśne oraz takie charakterystyczne elementy terenu jak pojedyncze budynki, kapliczki, krzyże przydrożne itp. „Zapora” i „Wrzos” czytali w nocy mapę przy pomocy latarki i po wcześniejszym przykryciu kocem, aby światło latarki nie zdradziło pozycji oddziału. W razie niebezpieczeństwa obowiązywał odpowiedni system znaków dźwiękowych przekazywanych przez idących na przedzie. Wówczas żołnierze schodzili z drogi na odległość ok. 5 metrów, oczekując w ciszy na sygnał do dalszego marszu. W przypadku napotkania przypadkowych osób w pobliżu osiedli, zabierano je ze sobą i wypuszczano po oddaleniu na bezpieczną odległość od zabudowań. Na kwatery starano się wybierać samotne budynki lub przysiółki położone w pobliżu lasu, który stanowił ewentualne miejsce ucieczki. Ich mieszkańcom zabraniano oddalać się od zabudowań, aby informacja o pobycie oddziału nie przedostała się na zewnątrz. Również osoby, które przychodziły do takiego gospodarstwa, musiały w nim już pozostać, do czasu odejścia oddziału. W ciągu dnia żołnierze starali się nie opuszczać wnętrz stodół i budynków mieszkalnych, w których kwaterowali, aby nie zwrócić uwagi przypadkowych obserwatorów. Zawsze starano się płacić gospodarzom za gościnę i pożywienie. Pieniądze pochodziły z rekwizycji w obiektach państwowych i spółdzielczych. Na poszczególnych drogach dojazdowych do kwater wystawiano posterunki składające się z jednego erkaemisty wraz z amunicyjnym. W przypadku pojawienia się wroga, mieli rozkaz od razu otworzyć ogień, co miało stanowić jednocześnie sygnał alarmowy dla pozostałych. Czasami kwatery urządzano w gęstym lesie. Wtedy żołnierze spali na legowiskach urządzonych z igliwia, mchu, gałęzi i trawy. Nocą nie rozpalano ognisk. Było to możliwe dopiero o świcie i tylko przy pomocy bezdymnego drewna. W walce starano się unikać okrążenia, otoczyć przeciwnika tyralierą i silnym ogniem ręcznych karabinów maszynowych zmusić do wycofania się. Żołnierze „Zapory” nie czuli lęku przed formacjami wojska i UB, gdyż liczebnie odpowiadali wówczas przeciętnej grupie operacyjnej KBW, a ponadto dysponowali odpowiednią siłą ognia, zwłaszcza w postaci kilku lub kilkunastu RKM-ów. Dodatkowe uzbrojenie stanowiły pistolety maszynowe, granaty, materiały wybuchowe i broń krótka. Ich morale podtrzymywała również wiara i patriotyzm, manifestowane przez „Zaporę”. Wszyscy żołnierze wierzyli i ufali swemu Komendantowi, który nie raz udowodnił swój talent dowódczy, wyprowadzając ich z obław i zasadzek urządzanych przez komunistyczne formacje zbrojne.
W przypadku konieczności rozdzielenia poszczególnych plutonów, ustalano wcześniej czas i miejsca ponownej koncentracji oddziału lub pozostawiano informację w umówionym miejscu, np. w konkretnej kapliczce w postaci pisma umieszczonego w butelce. Zwiad w terenie wykonywali doświadczeni żołnierze, np. „Wrzos”, „Tęcza”, i „Morwa”. Często przebierano się przy tym w stroje cywilne, a nawet udawano kobiety. W przypadku zaistnienia konieczności szybkiego przerzucenia oddziału na dużą odległość i w przypadkach rekwizycji dużej ilości mienia używano podwodów w postaci furmanek użyczonych od miejscowych gospodarzy. Pozwalało to na przebycie jednej nocy ok. 30 kilometrów. Na niektórych odcinkach, zwłaszcza górskich, oddział poruszał się oddzielnie niż podwody. Spotkanie następowało na wcześniej umówionym miejscu lub następnej kwaterze. Na cele aprowizacyjne dla potrzeb oddziału, bardzo często rekwirowany był towar i gotówka w instytucjach państwowych, takich jak spółdzielnie, poczty, leśniczówki, stacje PKP i inne. Zawsze zostawiano pokwitowanie z podpisem „Zapora”, celem pokrycia ewentualnych roszczeń w przyszłości oraz dla bezpieczeństwa personelu i pracowników tych instytucji. Podczas rajdu „Zapora” utrzymywał stałą łączność z Lubelskim i prawdopodobnie również Rzeszowskim Okręgiem WiN poprzez łączników, którym przekazywano informacje o trasie i planowanych miejscach zakwaterowania oddziału. Dokumentację fotograficzną z rajdu wykonywał Jerzy Stefański „Cedur”. Zdjęcia w okolicach Dobrynina miał według Piotra Zwolaka wykonywać J. Moskal z oddziału „Olka”. Aparatem fotograficznym w oddziale „Zapory” dysponował również Kazimierz Pawłowski „Nerw”.
Pierwsze walki (Świtaki)
Według relacji Piotra Zwolaka, po przeprawie przez San oddział całą dobę odpoczywał w lesie. Rankiem w dniu 2 sierpnia 1946 r. „Zapora” wraz ze swymi żołnierzami dokonał najścia na PGR w Grębowie. Zarekwirowano pieniądze i spirytus w miejscowej spółdzielni oraz jednego konia dla rannego „Zapory”. Żołnierze natknęli się również na stado krów. Na rozkaz „Zapory” oddziały „Renka” i „Jadzinka” zarekwirowały stado, rozdając zwierzęta po drodze miejscowym gospodarzom m.in. w m. Krawce. Następnie oddział przemieszczał się w kierunku doliny rzeki Łęg. Ubezpieczenie tylne stanowili „Kwiatek” i „Tęcza”. Po pewnym czasie zauważyli, że ich śladem jadą na rowerach dwaj milicjanci. Przy jednej ze studni urządzono zasadzkę i zostali zatrzymani. Jednemu z nich udało się jednak uciec, a drugiego rozbrojono i zabrano ze sobą. Następnym miejscem postoju był złożony z kilku chłopskich chałup przysiółek Świtaki, położony tuż nad malowniczą doliną Łęgu. Znakomicie nadawał się na kwaterę, gdyż z jednej jego strony rozpościerała się daleka i niezalesiona dolina rzeki, a z drugiej gęsty sosnowy las, umożliwiający ewentualną ucieczkę.
Jak wspomina Marian Pawełczak, rozstawiono wartę, a żołnierze prowadzili przygotowania do „uczty” w postaci pieczonego mięsa jednej z zarekwirowanych wcześniej krów. Kucharzem oddziału był Kazimierz Kocoń „Kazek” i to do niego należało przyrządzanie posiłków. Był to ciekawy typ człowieka. Miał typowo tatarską urodę i zamiłowanie do śpiewu. Popularnie mówiono na niego w oddziale „bul bul”, a to powodu słów jednej z piosenek, którą lubił sobie podśpiewywać. Ta sielska atmosfera nie trwała jednak długo. Wieść o pojawieniu się dużej grupy partyzanckiej dotarła szybko do miejscowych władz bezpieczeństwa, które przystąpiły do działania. W momencie, gdy większość oddziału odpoczywała lub drzemała, ok. godz. 14.00 nastąpił atak dużej jednostki złożonej z żołnierzy 29 Dywizjonu Artylerii Ciężkiej (DAC) oraz funkcjonariuszy Milicji Obywatelskiej (MO) i Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego (PUBP) z Tarnobrzega. Od strony płaskiej i porośniętej krzakami doliny oraz od strony lasu, posypały się gęste strzały. Żołnierze „Zapory” byli całkowicie zaskoczeni. W pośpiechu chwytali za broń, wyskakując na bosaka i w bieliźnie ze swych kwater. Po chwili byli już na stanowiskach ogniowych, odpowiadając ogniem erkaemów. Rozpoczęła się kanonada z obu stron. W następujący sposób przedstawił ten moment w swoich wspomnieniach Marian Pawełczak: „Zaatakowano od strony lasu i porośniętej krzakami łąki. Główny ostrzał skierowano na stodołę, w której kwaterowała grupa „Jadzinka”. Pociski leciały tak gęsto przez otwarte na przestrzał wierzeje (rolnik suszył polepę z gliny na klepisku stodoły), że żołnierze „Jadzinka” nie mogli z niej wyjść. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności pozostała część oddziału znajdowała się na innych kwaterach bliżej rzeki, gdzie ostrzał był mniej rażący i żołnierze „Renka” oraz „Misia” mogli przystąpić do kontrataku – umożliwiając tym samym wypad ze stodoły żołnierzom „Jadzinka” i włączenie się do walki. Okrążający napastników kontratak był tak gwałtowny i skuteczny, że wielu żołnierzy resortu salwowało się ucieczką za rzekę, kilku było rannych, a ponad 30 dostało się do niewoli. Z naszych żołnierzy nikt nie zginął”. Według Zdzisława Harasima, rannych żołnierzy wroga, którzy pozostali na polu bitwy opatrywała „Krysia”. Jednego z nich, prawdopodobnie w stopniu sierżanta, „Zapora” umieścił na wozie i kazał odwieźć do szpitala. W czasie walki miał także odnieść ranę postrzałową w ramię jeden z żołnierzy plutonu „Misia”.
![](https://tajnahistoriarzeszowa.files.wordpress.com/2014/01/23.jpg)
Meldunek operacyjny Dowódcy 5 SBO WBW Rzeszów dot. operacji przeprowadzonej przeciwko oddziałowi „Zapory” w okolicach Wilczej Woli w dn. 20-22.09.1946 r., sygn. akt AIPN 679/1211 | Źródło: www.tajnahistoriarzeszowa.wordpress.com
Klęska komunistycznych formacji była całkowita. Trudno dzisiaj zrozumieć taktykę przyjętą przez nich podczas walki. Być może wynikało to ze słabego rozpoznania, które zakładało, że oddział będzie nieliczny i partyzanci będą się wycofywać w kierunku lasu, unikając otwartego starcia. W każdym razie do niewoli dostało się kilkudziesięciu żołnierzy WP i funkcjonariuszy UB. Rozbrojonych i pozbawionych mundurów jeńców ustawiono w szeregu. Marian Pawełczak twierdzi, że żołnierze ci (prawdopodobnie z 29 DAC) tłumaczyli się, że pochodzą z Wileńszczyzny, służyli w AK i że do wojska zostali wciągnięci siłą. Rzekomo powiedziano im, że jadą na bandy ukraińskie, które mordują polską ludność. Prosili także „Zaporę”, aby przyjął ich do oddziału. „Zapora” jednak odmówił, puszczając wszystkich wolno. Wcześniej, wszyscy wzięci do niewoli żołnierze WP wyrazili chęć oddania swych nowych mundurów, ubierając na siebie zużyte i zawszone mundury partyzantów. W podobny sposób zachowanie żołnierzy wziętych do niewoli, opisał w swej książce Piotr Zwolak: „Kilku z nich zginęło, a około 20 dostało się w nasze ręce. Poszli rozbrojeni i w kalesonach; bardzo nas przepraszali za swoją pomyłkę. Nie wiedzieli kim jesteśmy”. Jak się okazało, wśród wziętych do niewoli byli także funkcjonariusze UB. W swej pisemnej relacji Marian Pawełczak napisał: „Następnie zebranych w szeregu żołnierzy zapytano, czy są wśród nich funkcjonariusze UB – ci mieli rozkaz wystąpienia do przodu. Nie było żadnej odpowiedzi, ale żołnierze ścieśnili szereg i łokciami wypchnęli ubeków do przodu. Było ich kilku. Zostali rozstrzelani”. Według Zdzisława Harasima, rozstrzelano 6 funkcjonariuszy UB. Egzekucja miała miejsce pomiędzy zabudowaniami przysiółka a rzeką Łęg. Ciał nie pochowano. Wyrok na dwóch z nich wykonał Jerzy Stefański „Cedur”, tuż po wzięciu ich do niewoli i stwierdzeniu, że są z UB. Czterech pozostałych zostało wcześniej przesłuchanych. Strzelał do nich Bronisław Jaśkowski „Tułacz” z oddziału „Jadzinka”, który już po wszystkim miał stwierdzić: „Wykończyłem tych starych skurwysynów”. To porażające świadectwo nienawiści i pogardy jaką żołnierze WiN czuli do swoich prześladowców i oprawców z bezpieki. Bezwzględność oraz okrucieństwo wobec komunistów była często przez nich celowo manifestowana i miała na celu osłabić morale przeciwnika i wzbudzić w nim respekt. Odnosiło to zresztą pożądany skutek. Według Mariana Pawełczaka, po akcji w Świtakach, oddziały UB, MO i Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego (KBW) trzymały się na dystans i rzadko przyjmowały otwartą walkę. Sporo informacji na temat potyczki w Świtakach zawierają również meldunki operacyjne KBW. W jednym z nich informowano, że: „W dniu 2.VIII.1946 r. o godz. 14.00 siłami WP (50 ludzi z 29 S.D.A.C.), PUBP Tarnobrzeg (50 ludzi) i MO (20 ludzi), przeprowadzono operację p-ko bandzie N.N. (prawdopodobnie NSZ „Wołyniaka”), która obrabowała majątek państwowy Grębów […], pow. Tarnobrzeg. W rej. Krawce […] przysiółek Świerczyna, grupa spotkała się z silnym ogniem broni maszynowej bandy. Grupa poniosła następujące straty: 29-DAC: zabitych 1 ofic. + 1 podof., rannych 1 szereg., zaginion. 2 ofic. i kilku szeregowych, wziętych do niewoli – 1 oficer, rozbrojonych i zwolnionych przez bandytów 12-szereg.; PUBP Tarnobrzeg: zabitych 1 ofic. + 1 funkc., zaginionych 1 funkcjonariusz. W pościgu za bandą biorą udział 29 S.D.A.C., WBW Rzeszów, UBP Tarnobrzeg – Nisko i Kolbuszowa i MO, razem około 500 ludzi”. Mobilizacja sił bezpieczeństwa, jak na ówczesne warunki była dość niezwykła. W rejon stoczonej bitwy skierowano dodatkowo grupę operacyjną złożoną ze 142 żołnierzy 5 Samodzielnego Batalionu Operacyjnego (SBO) KBW z Rzeszowa pod dowództwem mjr Konona. Ponadto jeszcze tego samego dnia, tj. 2 sierpnia o godz. 24.00 wyjechała z Rzeszowa w rejon m. Bojanów w powiecie Niżańskim grupa operacyjna złożona ze 160 żołnierzy i funkcjonariuszy, w tym 100 żołnierzy z 5 SBO KBW, 20 żołnierzy z 20 Samodzielnej Kompanii Zwiadowczej KBW i 40 funkcjonariuszy MO. Jak określono w meldunku, celem grupy było „przeczesanie lasu i współdziałanie z WBW i 29 DAC”. Działania te okazały się jednak nie wystarczające, dlatego operująca w rejonie Ulanowa pow. Nisko grupa operacyjna złożona z 86 żołnierzy KBW pod dowództwem kpt. Szułkowa, z rozkazu Dowódcy Grupy Operacyjnej „Rzeszów” gen. Rotkiewicza, została w dniu 3 sierpnia skierowana w rejon Przyszowa w powiecie Niżańskim celem, jak to określono „współdziałania w okrążeniu i zniszczeniu N.N. bandy, która w dniu 2.VIII.1946 r. miała starcie w rejonie Krawce […], pow. Nisko z mieszaną grupą operacyjną WP, UBP i MO”. Tego samego dnia o godz. 10.30 wysłano także z Rzeszowa w rejon m. Bojanów, kolejną grupę operacyjną w sile 20 żołnierzy z 5 SBO KBW uzbrojonych w 2 RKM-y, automaty i karabiny pod dowództwem por. Kaszczewskiego. Jej zadaniem było „koordynowanie współpracy na operacji p-ko N.N. bandzie między WBW, a 29 S.D.A.C.” Ogółem, w wielkiej obławie na oddział „Zapory” w dniach 2 i 3 sierpnia wzięło udział ok. 1000 żołnierzy WP i KBW oraz funkcjonariuszy UB, MO i Ochotniczej Rezerwy Milicji Obywatelskiej (ORMO).
![](https://zaporczycy.com.pl/wp-content/uploads/2018/08/rajd_zapory.jpg)
Oddział „Zapory” i „Olka”. Las koło Dobrynina, lato 1946 r. Od lewej stoją: Edward Kwiatkowski „Sokół”, Stanisław Rusek „Tęcza”, Edward Foryt „Tarzan”, Michał Szeremecki „Miś”, Karol Białek, NN, Hiernonim Dekutowski „Zapora”, NN, Aleksander Rusin „Rusal”, Zdzisław Kozak „Zdzicho”, Jan Szaliłow „Renek”, Jerzy Miatkowski „Zawada”, NN, NN „Leszczyna”, Ryszard Krusche „Czarny Renek”, Marian Klocek „George”, Jan Blicharz „Sosna”, Władysław Boguta „Szef”, Zdzisław Harasim „Kwiatek”, Piotr Zwolak „Junior”, Władysław Jezieto, Piotr Dobosz. Od lewej klęczą: Eugeniusz Siekaczyński „Ślipek”, Anna Moskal (sanitariuszka), Czesław Cyran „Witoldek”, Maria Kuśnierz-Rusin „Mucha”, Jerzy Stefański „Cedur”, Zygmunt Chudzicki „Malutki”, Marian Muciek „Tulipan”. Od lewej siedzą i leżą: Jan Gawryś „Sroka”, NN, Kazimierz Kocoń „Dębek”, NN „Kazek”, NN „Marian”, NN, NN, Antoni Blicharz „Motor”, Adam Świątek „Francuz”, NN, NN, Marian Wójcik „Rota”. | Źródło: Zbiory Autora
Tymczasem oddział zapadł głęboko w lasy, starając się zmylić pościg i przeczekać obławę. Według Zdzisława Harasima zakwaterował w zagubionym w lasach przysiółku złożonym z dwóch gospodarstw. Jednak jednemu z mieszkańców udało się uciec. Zdecydowano zatem o dalszym marszu. Żołnierze byli głodni, gdyż z powodu ataku KBW nie zdążono przygotować posiłku w Świtakach. Aby ułatwić kamuflaż i zdobycie żywności w nasyconym przez wroga terenie, „Zapora” podjął decyzję o rozdzieleniu poszczególnych plutonów. Jako miejsce ponownej koncentracji oddziału wyznaczono m. Ostrowy Tuszowskie w powiecie kolbuszowskim w dniu 8 sierpnia.
Potyczki w Cmolasie i Ostrowach Tuszowskich
Po południu 8 sierpnia, plutony „Misia” i „Renka” pojawiły się w m. Cmolas, gdzie splądrowano urząd gminy, pocztę i spółdzielnię oraz zarekwirowano większą ilość pieniędzy niezbędnych dla zaopatrzenia całego zgrupowania. Nie obyło się jednak bez poważnych incydentów. Warta ustawiona na skrzyżowaniu głównych dróg próbowała zatrzymać samochód z zaopatrzeniem dla stacjonującej w Dębie sowieckiej 20 Dywizji Pancernej. Znajdujący się w nim żołnierze sowieccy nie zareagowali na sygnał do zatrzymania się i otworzyli ogień w kierunku żołnierzy „Zapory”. Od pierwszych strzałów, ranny w genitalia został Zdzisław Kozak „Zdzicho” z plutonu „Renka”. Według relacji Zdzisława Harasima: „Ktoś od nas rzucił granat. Zapalił się samochód. Ruskich dwóch leżało zaraz zabitych przy samochodzie, a reszta wycofywała się, strzelając do nas. Na szosie była wielka kupa żwiru. Ja leżałem z jednej strony tego żwiru, a ruski z drugiej strony. I on do mnie z diegtiariewa, i byłby mnie wykończył, tylko ten diegtiariew mu się zaciął. Zaczął przy nim manipulować, wtedy ja widząc co się dzieje chwyciłem za Visa, którego miałem przy sobie i do niego: – Ruki wierch. A on mówi: – AK nie strielaj, ja toże AK. Ja mówię: – To dawaj. I zabrałem mu ten diegtiariew. Zostawiłem go, nie strzelałem do niego. Zaczęliśmy się wycofywać, bo nas była tam tylko grupa „Renka”. Mieliśmy się wycofywać do Ostrowów Tuszowskich. Naraz ruskie za nami w czołgu i z tankietkami. My już nie wycofywaliśmy się prosto drogą, lecz skręciliśmy w lewo na taką polanę, te ruskie najechali na „Jadzinka” w Ostrowach. Żołnierze „Jadzinka” słysząc strzały obstawili mostek i rozbili tych ruskich, zabierając im tankietkę. Natłukli tych ruskich. Nikt z nas oprócz „Zdziśka” nie został wówczas ranny”.
W następujący barwny sposób akcję w Cmolasie i Ostrowach Tuszowskich opisał w swej książce Piotr Zwolak: „Kilku kolegów z oddziału „Misia” i „Renka” pod komendą por. „Tęczy” ma jechać po żywność do sklepu w miejscowości Cmolas. Wśród nich i ja się znalazłem. „Zapora” z pozostałymi oddziałami ma czekać na nas w miejscowości Ostrowy Tuszowskie. Sklep znajduje się przy szosie. Podjechaliśmy dwoma furmankami i ładujemy artykuły żywnościowe. Z obu stron szosy mamy swoje ubezpieczenia. Sklepowa bardzo miła, pomaga nam wybierać odpowiedni towar. Wkoło cisza i spokój. Jak się okazało, nie na długo. Nikt z całego zgrupowania nie przypuszczał, że to my będziemy sprawcami ogromnego zamieszania na tych terenach. Już po kilkunastu minutach, słychać warkot samochodu. Zostaliśmy postawieni w stan alarmu przez nasze ubezpieczenie. Widać zbliżające się dwa amerykańskie studebeckery. Muszą w nich jechać sowieci, ponieważ te wozy były na usługach ich wojska. Dopuszczamy sowietów na bliską odległość. W szoferce widać żołnierzy. Gdybyśmy ich przepuścili… ale instynkt wilków wziął górę. Lecą w ich stronę serie z broni maszynowej. Wozy tańczą po szosie i zatrzymują się gwałtownie nad rowem. Poprawiamy po stojących samochodach. Co za czort! Z wozów sypią się drzazgi, a sowici ciągle z nich wyskakują, kryją się w rowie i za pryzmą piachu. Myślę sobie, że nie jest dobrze. Zza pryzmy piachu widać dwóch żołnierzy i wystający erkaem. – Teraz zaczną! – myślę. Ale nie. Nie wiem dlaczego, ale z ich strony nikt nie strzela. Najbardziej boimy się erkaemu, który ma bardzo dobrą pozycję. Ale on nadal milczy. „Tęcza” nakazuje przerwać nieskuteczny nasz ogień. Przystawia swojego angielskiego brena do oka i strzela pojedynczymi strzałami. Wystające głowy żołnierzy znikają. Nie mamy na co czekać. Rzucamy się na samochody jak tygrysy. Obsługa erkaemu nie żyje! Kilku innych sowietów leży w rowie, reszta ucieka polem. Samochody są podziurawione jak sito. Zaglądamy pod plandeki. Wozy do połowy wypełnione są cukrem! Dlatego nasz ogień początkowo był tak mało skuteczny. W oddali słychać jadący samochód, który raptem zatrzymuje się. Domyślamy się, że musieli go zatrzymać rozbici przez nas sowieci. Zabieramy sowiecki erkaem, trochę cukru i to, co było na furmankach, po czym uciekamy. Wyjaśniła się przyczyna milczenia sowieckiego erkaemu – sprężyna odciągająca zamek była zwolniona z zaczepu, więc zamek nie mógł się przesuwać, a oni nie mieli czasu tego naprawić. Cudem, dzięki por. „Wrzosowi”, który odnalazł nas dopiero po kilku godzinach, dołączamy do zgrupowania”.
![](https://tajnahistoriarzeszowa.files.wordpress.com/2014/01/a.jpg)
Z lewej: por. Zdzisław Harasim, z prawej: mjr Marian Pawełczak | Źródło: www.tajnahistoriarzeszowa.wordpress.com
Cała grupa „Renka” wyruszyła niezwłocznie furmankami do Ostrowów Tuszowskich. Zaalarmowani tymi wydarzeniami milicjanci z pobliskiego Majdanu Królewskiego zawiadomili sowietów w Dębie, którzy do Cmolasu wysłali sześć samochodów z wojskiem. Jak pisze Mirosław Surdej w książce poświęconej działalności Wojciech Lisa, ok. godziny 13.00 wyruszyła z Kolbuszowej grupa operacyjna złożona z dwudziestu dwóch funkcjonariuszy MO i UB oraz piętnastu żołnierzy KBW, którzy na miejscu potyczki spotkali już wojska sowieckie. Prawdopodobnie sowieci nosili się z zamiarem spacyfikowania Cmolasu i tylko zdecydowana postawa dowództwa zapobiegła represjom wobec cywilnych mieszkańców wsi. Połączone siły sowieckiego wojska i polskiej bezpieki udały się śladem partyzantów w kierunku Ostrowów Tuszowskich, próbując wkroczyć do wsi z dwóch stron. Jak wynika z meldunków KBW: „W pościgu za bandą brała udział wraz z żołnierzami Armii Czerwonej grupa zaporowa 9-ludzi z P.K. Kolbuszowa, 10 funkcjonariuszy MO, 15 PUBP, razem 34 ludzi pod d-ctwem kpt. Kondraciuka”. Władze bezpieczeństwa nie posiadały jeszcze pełnych informacji z jakim oddziałem miały do czynienia. Świadczy o tym chociażby następujący fragment tego samego meldunku: „W czasie pościgu dalszego bandyci pozostawili 1 wóz, 2 konie, 2 rowery, 1 RKM czeski i pokrwawione ubrania, które zdjęto prawdopodobnie z rannych bandytów. Wyżej wymieniona banda w/g informacji ludności jest pochodzenia obcego – prawdopodobnie z woj. Kieleckiego”. Tego samego dnia tj. 8 września o godz. 15.00, w pościg za oddziałem „Zapory” została wysłana dodatkowo grupa operacyjna złożona z 50 żołnierzy KBW pod dowództwem por. Barzyka, jednak z powodu że, jak to określono, „ilość ludzi Armii Czerwonej była dostateczna – grupa powróciła na rozkaz do m.p. w dniu 9.VIII.1946 r. o godz. 7.00”. Jednocześnie operujący wraz ze swoją grupą w okolicach Ulanowa mjr Konon z 5 SBO otrzymał rozkaz nawiązania współpracy z dowódcą jednostki Armii Czerwonej stacjonującej w Dębie płk Zubowem w celu jak to wynika z meldunku „zlikwidowania N.N. bandy, która na 7-miu furmankach wycofuje się w rej. Mielec”.
Tymczasem „Zapora” na czele oddziału „Jadzinka”, o oznaczonej porze zjawił się w Ostrowach Tuszowskich. Żołnierze korzystając z okazji udali się do miejscowej gospody w celu zaspokojenia głodu i pragnienia, gdyż upał i wiele kilometrów przebytych piechotą dawały im się mocno we znaki. Sam „Zapora” wraz z „Krysią”, „Wrzosem”, „Zawadą”, „Granatem” i „Morwą” udał się na odpoczynek do pobliskiego lasu. Jednak i ten postój również okazał się krótki. Do wsi zaczęły wkraczać wojska sowieckie i w okolicach kościoła doszło do pierwszej wymiany ognia z rozlokowanymi tam wartownikami „Jadzinka”. Szczegółowy opis walki znamy m.in. z relacji Eugeniusza Mordonia ps. „Gitarka”, według której od pierwszych strzałów i granatów zginęło kilku żołnierzy sowieckich, w tym oficer NKWD jadący w pierwszym wozie pancernym. Reszta zaczęła uciekać, a w ślad za nimi ruszyli „Zaporczycy”. Jak wspomina dalej Mordoń, żołnierze „Zapory” (Piotr Zwolak podaje, że byli to: Julek Dworucha „Żbiczek” i Bronisław Jaśkowski „Tułacz”) przejęli pozostawiony przez sowietów pojazd i zaczęli ostrzeliwać z jego karabinów inne pojazdy sowieckie znajdujące się z tyłu. Jeden z nich zaczął się palić, co unieruchomiło na chwilę kolumnę, w skład której wchodzić miało sześć samochodów z wojskiem, jeden pojazd pancerny i dwa czołgi. Partyzanci dłuższy czas utrzymywali stanowiska strzeleckie wzdłuż drogi, skutecznie ostrzeliwując sowietów z broni maszynowej. Wysadzono także mostek na rzeczce Jamnica, co unieruchomiło ciężkie pojazdy nieprzyjaciela i zatrzymało sowieckie natarcie. Wykorzystując ten moment „Zaporczycy” wycofali się do pobliskiego lasu, kryjąc się w gęstym poszyciu i obserwując wieś z ukrycia. Ostrowy Tuszowskie zostały tymczasem zajęte przez wojsko i siły bezpieczeństwa. Przeszukiwano domostwa w poszukiwaniu rannych partyzantów. Przesłuchiwano także mieszkańców wsi. W trakcie tych walk spłonęło jedno domostwo. Nikt ze zgrupowania „Zapory” nie został ranny. Jak ustalił Mirosław Surdej, w czasie walki zginęło czterech żołnierzy sowieckich i funkcjonariusz plutonu operacyjnego Komendy Powiatowej MO w Kolbuszowej Stanisław Kędzior, a trzech innych zostało rannych. Rannych zostało także trzech sowietów, dwóch milicjantów i dwóch żołnierzy KBW, z których jeden, Marian Kierel zmarł w szpitalu w Kolbuszowej. Ogółem straty formacji komunistycznych, poniesione w potyczkach na terenie Cmolasu i Ostrowów Tuszowskich wyniosły jedenastu zabitych i sześciu rannych. Znane są stopnie i nazwiska poległych żołnierzy sowieckich. Są to: mł. Sierż. Witalij Dołżykow, mł. Sierż. Halif Dżajczijew, sierż. Michaił Gałkin, szer. Anatolij Goriunow, szer. Gienadij Kuźmin, mł. Sierż. Siergiej Polakow, sierż. Aleksandr Putiatin, szer. Serafim Sutiagin, st. lejt. Ilia Szulman.
Spotkanie z „Olkiem” i Lisem
Podczas walki poszczególne plutony zgrupowania utraciły wzajemną łączność ze sobą. „Miś” i „Renek” wraz ze swymi ludźmi zagłębili się w okoliczne lasy, kierując się na południe. Dla rannego w Cmolasie „Zdzicha” pobrano w pośpiechu furmankę, której woźnica okazał się współpracownikiem Aleksandra Rusina ps. „Olek”, dowódcy miejscowych oddziałów antykomunistycznego podziemia. Dzięki temu wiadomość o oddziale „Zapory” dotarła do „Olka”. W następujący sposób przedstawił omawiane wydarzenia w swej relacji Zdzisław Harasim: „Po walce w Ostrowach Tuszowskich z sowietami, którzy kwaterowali w Nowych Dębach, grupy „Renka” i „Misia” przeszły szosę i tory kolejowe prowadzące do Kolbuszowej. Zatrzymaliśmy się w małej wiosce, gdzie od gospodarzy dostaliśmy trochę chleba i mleka. Potem szybko wycofaliśmy się do lasu i zatrzymaliśmy się nad strumykiem, gdyż mieliśmy rannego Zdziśka od „Misia”. W pewnej chwili por. „Cedur” zauważył idących za nami Sowietów, którzy również nas zauważyli i wystrzelili czerwone rakiety, a następnie otworzyli do nas ogień. Tej walki nie przyjęliśmy. „Miś” dał rannemu pistolet i granat. Chłop, który miał rannego na furmance ruszył z nim w las, a my w szybkim tempie wycofaliśmy się w stronę Pogwizdowa. To było przed zachodem słońca. Przez całą noc maszerowaliśmy w szybkim tempie przez lasy i polany. Nad ranem dotarliśmy do dwóch domów na skraju lasu. Tam zakwaterowaliśmy. Wystawiliśmy dwa patrole i przez cały dzień odpoczywaliśmy, nie wypuszczając nikogo poza obręb gospodarstwa. Wieczorem wymaszerowaliśmy. Na tych kwaterach „Renek” nawiązał kontakt z grupą „Liska”, która operowała w tamtych terenach. Gospodarz, który wiózł rannego „Zdziśka”, należał do grupy „Liska” i ukrył go na swojej melinie. Spotkaliśmy się z nim po niedługim czasie. Ranny czuł się już lepiej, ale pozostał na melinie do dalszego leczenia”.
![](https://tajnahistoriarzeszowa.files.wordpress.com/2014/01/lato-1946-r.jpg)
Lato 1946 r. Rzeszowszczyzna. Oddział „Zapory”. Od lewej: Jerzy Miatkowski „Zawada”, Hieronim Dekutowski „Zapora”, Kazimierz Kocoń „Kazek Bul, bul”, Marian Pawełczak „Morwa”. Z tyłu: Jan Szaliłow „Renek” oraz Mieczysław Czechowski „Wrzos” | Źródło: www.tajnahistoriarzeszowa.wordpress.com
Tymczasem oddział „Jadzinka” po stoczonej bitwie nie dysponował żadnymi mapami terenu, które trzymał przy sobie jedynie por.„Zawada”. Dlatego z braku możliwości nawiązania kontaktu z „Zaporą” udał się w powrotną drogę na Lubelszczyznę. Po tej niespodziewanej wpadce, mjr Dekutowski wydał polecenie, aby wszyscy dowódcy plutonów byli odtąd zaopatrzeni w mapy z zaznaczonymi miejscami koncentracji oddziału. Po bitwie w Ostrowach Tuszowskich, „Zapora” wraz z kilkoma oficerami z najbliższego otoczenia zaszył się głęboko w lasy. Według Mariana Pawełczaka, z powodu odnowienia się rany w nodze, żołnierze zmuszeni byli nieść dowódcę na kocu. Zatrzymano się w gęstym lesie nad małym potokiem, prawdopodobnie w okolicach Toporowa. Tutaj żołnierze wybudowali prowizoryczny szałas. Próbując nawiązać kontakt z resztą oddziału, major Dekutowski rozesłał swoich przybocznych oficerów w teren. Według wspomnień Mariana Pawełczaka, udał się on wzdłuż strumienia na skraj lasu, skąd zobaczył pojedyncze gospodarstwo. Okazało się, że mieszkała tu siostra dowódcy miejscowego oddziału partyzanckiego Wojciecha Lisa – Janina, która wzięła Pawełczaka za żołnierza „z desantu”. To przeświadczenie było efektem walk jakie miały miejsce w Cmolasie i Ostrowach Tuszowskich. Miejscowa ludność zaczęła traktować „Zaporczyków” jak żołnierzy alianckiego desantu, których od kilku dni poszukiwały organa bezpieczeństwa, a miejscowi dowódcy partyzanccy chcieli się dowiedzieć z kim mają tak na prawdę do czynienia. Co ciekawe, informacje o rzekomych desantach pojawiają się nawet w meldunkach KBW w okresie poprzedzającym omawiane wydarzenia. W jednym ze sprawozdań czytamy, że: „W dniach od 19 do 21.VIII.1946 r. grupa ta (grupa operacyjna KBW pod dowództwem chor. Pękali – dop. MM) przy ścisłej współpracy z PUBP Mielec przeprowadziła operacje mające na celu likwidację bandy „Lisa” i przejęcie desantów powietrznych, które miały być zrzucone w rej. Mielca – operacja ta nie dała rezultatów”. Za pośrednictwem siostry Lisa, Pawełczak spotkał się z Aleksandrem Rusinem „Olkiem”, którego po krótkiej rozmowie przyprowadził do majora „Zapory”.
Tymczasem wysłany w teren por. Mieczysław Czechowski „Wrzos”, przypadkowo nawiązał kontakt z Wojciechem Lisem. Tak ten moment opisał w swoich wspomnieniach: „Rano na skraju lasu odkryłem pojedyncze gospodarstwo. Poszedłem tam, aby zdobyć coś do jedzenia. Po dłuższych pertraktacjach ze starszym człowiekiem, z ukrycia wyszedł młodszy (około 35 lat) z karabinem i obiecał, że za pół godziny przyniesie jedzenie do lasu. Zaczekałem na niego na skraju lasu i zaprowadziłem do Komendanta. W rozmowie dowiedzieliśmy się, że […] ma pseudonim „Lis”. Według Mariana Pawełczaka, to „Olek” zaprowadził „Zaporę” i jego kilku żołnierzy na miejsce, gdzie przebywał Lis razem z „Wrzosem”. Według jego relacji, na wspólnej kwaterze, którą urządzono w samotnej chacie niedaleko lasu, „śpiewy się zaczęły, wesoło nam się zrobiło, zresztą zawsze dużo śpiewaliśmy. Po pewnym czasie na miejscu zjawiły się plutony „Misia” i „Renka”. Bez plutonu „Jadzinka” stan oddziału zmniejszył się do liczby poniżej 50 osób. Wtedy dowódcy ustalili między sobą plan działania. My mieliśmy w tym czasie za zadanie pilnować bezpieczeństwa na zewnątrz. Następnie Komendant ustalił, że maszerujemy gdzieś dalej. On miał jakiś cel”. Wersję Pawełczaka potwierdza w swej książce Piotr Zwolak, który wyraźnie stwierdza, że „Olka” i Lisa „przyprowadził ppor. „Morwa” ze sztabu „Zapory”. Na nieco inne okoliczności w jakich doszło do spotkania „Zapory” z „Olkiem” wskazuje relacja, jaką Aleksander Rusin złożył autorowi niniejszego artykułu kilka lat temu. Wynika z niej, że pierwsze zetknięcie się z oddziałem „Zapory” miało miejsce już w dniu potyczki w Ostrowach Tuszowskich, bowiem w reakcji na odgłosy toczącej się walki, ludzie „Olka” dokładnie obserwowali teren od strony Przyłęku. To właśnie wówczas mieli się zetknąć w lesie z uciekającą przed obławą i nieznaną im grupą zbrojną, którą początkowo traktowali z dystansem i nieufnością. Dopiero kolejne spotkanie, mające prawdopodobnie miejsce następnego dnia skutkowało nawiązaniem bliższych kontaktów. Aleksander Rusin wspominał, że bliższe informacje na temat oddziału „Zapory” uzyskał na melinie, gdzie przebywali ranni w potyczce w Ostrowach Tuszowskich. Co ciekawe, Rusin wspominał, że w grupie, z którą nawiązał kontakt nie było „Zapory”. Nie wspominał także o pośrednictwie Lisa. Wersja ta odpowiada cytowanym wcześniej wspomnieniom Harasima, który twierdził, że człowiek, który zamelinował „Zdziśka” należał do oddziału Lisa. Być może zatem to dzięki kontaktom rannego „Zdzicha”, udało się „Zaporze” nawiązać kontakt z oddziałem „Olka”. Wersję Rusina o przypadkowym pierwszym spotkaniu potwierdza także Stanisław Rusek, który twierdzi, że gdy żołnierze „Renka” i „Misia” opuszczali Cmolas, natknęli się na trzech ludzi jadących w ich stronę na rowerach. Gdy tylko zobaczyli zbliżający się, uzbrojony oddział, wszyscy uciekli, pozostawiając rowery, a przy nich broń i amunicję. Żołnierze „Renka” wzięli ich początkowo za milicjantów. Stanisław Rusek twierdzi ponadto, że w trakcie kolejnej wymiany ognia z tropiącymi ich sowietami, chłop, który wiózł rannego „Zdzicha”, spiął konie i uciekł z nim do swojego domu. To właśnie tam, według Stanisława Ruska, od rannego „Zdzicha”, „Olek” miał się dowiedzieć kim są i to właśnie za pośrednictwem „Zdzicha” skontaktowali się z „Olkiem”. Od tego czasu „Olek” sam miał szukać kontaktu z „Zaporą”.
![](https://tajnahistoriarzeszowa.files.wordpress.com/2014/01/17.jpg)
Meldunek operacyjny Dowócdcy 5 SBO WBW Rzeszów dot. operacji przeprowadzonej przeciwko oddziałom Wojciecha Lisa, Tadeusza Jaworskigo i Józefa Szyllera, sygn. akt AIPN 679/1211 | Źródło: www.tajnahistoriarzeszowa.wordpress.com
Okoliczności w jakich doszło do ponownego połączenia z plutonami „Renka” i „Misia” zachowały się w pisemnych relacjach żołnierzy. Jak wspomina w swej relacji obecny wówczas przy „Zaporze” por. Czachowski, na kolejnym punkcie kontaktowym oddziału w dniu 10 sierpnia nikt się nie pojawił. Wtedy „Zapora” rozkazał mu wraz z „Zawadą” i „Granatem” udać się na oddalony o 20 kilometrów kolejny punkt kontaktowy. Następnego dnia tj. prawdopodobnie 11 sierpnia zjawił się tam oddział „Renka”. Relacja ta pokrywa się w zupełności ze wspomnieniami Harasima, który napisał, że: „Oddziały nasze krążyły po tych terenach aby uzyskać kontakt z majorem „Zaporą”, bo w walce w Ostrowach Tuszowskich rozłączyliśmy się. W pewnym miejscu zauważyliśmy w lesie porucznika „Wrzosa” maszerującego z małą grupka ludzi, chyba z trzema żołnierzami, którzy w krótkiej rozmowie z „Renkiem” i „Misiem” powiadomili nas, że na tych terenach operuje samodzielny oddział „Rusinka”, z którym „Zapora” ma kontakt i który podporządkował się pod jego dowództwo”. Obie relacje potwierdzają, że kontakt z „Olkiem” nastąpił już przed 11 sierpnia.
Niezwykle barwnie przedstawił w swej książce ówczesną sytuację plutonów „Renka” i „Misia” Piotr Zwolak: „Nasze zgrupowanie ruszyło na południe w kompleksy leśne. Zapadał zmierzch i dalej iść nie mogliśmy. Byliśmy zmęczeni walką, upałem, forsownym marszem i dużym obciążeniem, a na dodatek głodem. W gęstym, świerkowym lesie zostaliśmy na noc. Następnego dnia skierowaliśmy się dalej na południe. Zrobiło się gorąco i duszno wśród drzew. Doszliśmy do leśnej rzeczki, która płynęła w poprzek drogi. Było to w pobliżu przysiółka Dębczyna [prawdopodobnie chodzi o Dębrzynę – dop. MM] niedaleko Dobrynina. Wszyscy zdjęli mundury, buty i zaczęli moczyć obolałe nogi. Mój oddział ubezpieczał drogę od strony, z której przyszliśmy. Mam pecha! Znów na mnie wypada warta! Nie będę moczył nóg. Biorę erkaem polski typu browning i idę z powrotem drogą o lekkim wzniesieniu, aby mieć dobrą widoczność. Kiedy już dochodziłem do wzniesienia, nagle stanąłem jak wryty. Ok. 50 m przede mną, z przeciwnej strony zbliża się ubezpieczenie dużej kolumny żołnierzy sowieckich. Stoimy tak chwilę i patrzymy na siebie z niedowierzaniem. Nasze zgrupowanie na wpół rozebrane siedzi spokojnie nad wodą. Nastąpiła śmieszna sytuacja. Sowieckie ubezpieczenie ucieka do swoich, a ja do swoich. Nie mogłem strzelać, ponieważ sowieci byli za daleko. Obie strony miały czas do zastanowienia się, co dalej. Robię alarm. Koledzy pytają, co się stało. Mówię, że mamy na karku sowietów. Nie bardzo chcą wierzyć. Na drodze cicho i spokojnie. „Czarny Renek” mówi, że musiało mi się coś z gorąca przywidzieć. Namawia mnie, abyśmy poszli upewnić się. – Co za idiotyczna propozycja! – myślę, ale zgadzam się. Całe zgrupowanie nadal moczy sobie nogi. Kiedy obaj byliśmy już blisko wzniesienia, ujrzeliśmy całą sowiecka kolumnę wojska. Prawie natychmiast zostaliśmy ostrzelani. „Czarny Renek” lewą, a ja prawą stroną drogi uciekamy co sił w nogach. Teraz dopiero nasze zgrupowanie w popłochu łapie buty, broń, mundury i ucieka do lasu. Jesteśmy w niedogodnym położeniu. Możemy mieć zabitych, rannych i nawet nie moglibyśmy ich zabrać. Ranni, aby nie dostać się w ich ręce, musieliby się sami dobić. Okazuje się, że sowieci nam nie darowali. Nasze zgrupowanie jest już gotowe do marszu. Za nami słychać jadące samochody, wrzaski i strzały – oni mieli taką głośną metodę płoszenia przeciwnika. My kluczymy po lesie, aby ich zgubić, ale jak to zrobić, żeby nas nie osaczyli? Oni na razie nie wiedzą, gdzie my jesteśmy. „Zaporze” szkoda każdego straconego żołnierza w walce. Decyduje się zatem na rzecz bardzo ryzykowną. Przy jednej z dróg leśnych, i to w pobliżu spotkania z sowietami, ciągnął się dość długi, ale bardzo wąski pas gęstych zarośli. Za nim rosły sosny z dużym prześwitem w głąb lasu. Na rozkaz „Zapory” całe zgrupowanie skryło się w tych zaroślach. Krok przed nami jest piaszczysta, leśna droga. Obowiązuje zakaz rozmów. Nawet szeptem. Ogień mamy otworzyć tylko wtedy, gdyby nas odkryli. W ogromnym napięciu mija kilkanaście minut. Słyszymy serie z sowieckiej broni i warkot ich samochodów, które teraz jadą naszą drogą. Z odbezpieczonym erkaemem leżę obok „Leszczyny”. On też odbezpieczył swego „tokara” z tankietki. Granaty mamy w zasięgu ręki. Słyszę bicie własnego serca. Jeszcze się boję, ale za chwilę, w walce na śmierć i życie, przestanę się bać. To zawsze jest właśnie tak. Już sowieci przejeżdżają obok nas. Ziemia drży pod kołami ich samochodów oraz pod szybkimi krokami idących brzegiem drogi żołnierzy. Przed nami wciąż przesuwają się nowe ich grupy. Szczęściem dla nas i dla nich jest to, że nie mają czasu przyglądać się zaroślom przy drodze. Taki przemarsz powtarza się parę razy. Wygląda na to, że kręcą się po lesie i nie wiedzą, co się z nami stało. Leżę z brodą opartą na piachu. Jestem cały spocony. Kiedy wreszcie wyjdziemy z tych krzaków? Powoli wraca cisza. Las wypełniony gorącym powietrzem. Morzy mnie sen. Budzi mnie „Leszczyna”. Widzę wychodzących z krzaków kolegów. Wynika z tego, że sowieci dali w końcu za wygraną. Pytam „Czarnego Renka”, jak mu się leżało w krzakach, ale nie odpowiada, bo jest wciekły. Późnym wieczorem dochodzimy do samotnej chaty ze stodołą. Oblepiamy ja jak rój pszczół. Okazuje się, że sowieci byli tutaj i pytali o nas. Układamy się do snu, gdzie kto może. Następnego dnia por. „Wrzos” przebrał się za chłopa i poszedł na zwiady. Po kilku godzinach powrócił. Okazało się, że narobiliśmy dużo zamieszania w terenie. W lasach ludzie widzieli dużo sowieckiego i polskiego wojska, które blokowało drogi i jeździło jak szalone w te i z powrotem. Teraz nareszcie z nimi mamy spokój”.
![](https://tajnahistoriarzeszowa.files.wordpress.com/2014/01/ipn-rz-0057-24-t-1-fragment-sprawozdania-kpmo-w-rzeszowie-29-08-1946-r2.jpg)
IPN Rz 0057/24 t. 1, Sprawozdanie KPMO w Rzeszowie z 29.08.1946 r. (liczące cztery strony) | Źródło: www.tajnahistoriarzeszowa.wordpress.com
Terror wobec komunistów
12 sierpnia plutony „Misia” i „Renka” stawiły się w miejscu gdzie stacjonował „Zapora” w otoczeniu ludzi Lisa i „Olka”. Było to prawdopodobnie w okolicach m. Dobrynin, na terenie kontrolowanym przez „Olka”. Tam, według przywołanej relacji przebywali kilka dni. Według Mariana Pawełczaka, po pewnym czasie „Zapora” czuł się w obecności Lisa, „Olka” i ich ludzi tak swobodnie i bezpiecznie, że wysyłał wszystkich swoich przybocznych żołnierzy w teren, nie zważając na to że pozostaje z nimi sam na sam. Po pewnym czasie „Zapora” podporządkował sobie oddziały Lisa i „Olka”. Wzmożono jednocześnie akcje ekspropriacyjne na potrzeby oddziału, m.in. 16 sierpnia kilka patroli zgrupowania przebywało w ponownie Cmolasie w miejscowym sklepie, rozpytując mieszkańców o zachowanie i stosunek do ludności miejscowych funkcjonariuszy MO. Dnia 17 sierpnia rozbito posterunek MO w Tuszowie Narodowym, a następnie zarekwirowano towar w miejscowym sklepie spółdzielczym, gdzie pozostawiono pokwitowanie z podpisem „Zapora”. Tego samego dnia zajęto m. Chorzelów, gdzie dokonano rekwizycji mienia w miejscowym tartaku, stacji zootechnicznej, gorzelni i spółdzielni o propagandowej nazwie „Przyszłość”. Informacje te potwierdził w trakcie późniejszego śledztwa adiutant „Zapory” Jerzy Miatkowski ps. „Zawada”, zeznając: „Po skontaktowaniu się z oddziałem dywersyjnym „Lisa” w pow. Mielec, „Lis” kontaktował nas z „Rusinkiem”, z którym wspólnie kwaterowaliśmy około dwa tygodnie w lasach koło miejscowości Rudy (Ruda – dop. MM). W tym czasie „Zapora” wysłał oddział „Misia” wraz z ludźmi „Rusinka” w teren, celem zdobycia odzieży i żywności. „Miś” z rozkazem „Zapory” dokonał kilku napadów zbrojnych na członków PPR w okolicznych wioskach, którym zabierał odzież i żywność, a informacje w terenie udzielane nam były przez ludzi „Rusinka”. Po dwóch tygodniach czasu zostawiliśmy oddział „Rusinka” i udaliśmy się na południe […]”.
Jak ustalił Mirosław Surdej, w dniu 19 sierpnia połączone oddziały „Zapory”, Lisa i Rusina dokonały zatrzymania pociągu w Tuszowie Narodowym. Wylegitymowano m.in. wszystkich pasażerów. Jedenastu żołnierzy WP wyprowadzono na pobliskie pole, gdzie odebrano im broń i mundury, a jednego spośród nich, który podawał się za oficera politycznego uprowadzono. Rozbrojono również strażnika PZL Mielec Michała Wiktora oraz funkcjonariusza ochrony gmachu PUBP w Mielcu Edwarda Chmielowca, którego przy tym dotkliwie pobito. Po kilku dniach Chmielowca zastrzelono. Według relacji Mariana Pawełczaka jego likwidacji domagał się sam Lis, gdyż funkcjonariusz ten słynął z „wyjątkowego okrucieństwa”. W czasie legitymowania pasażerów pociągu zidentyfikowano kilku członków PPR, którym nakazano zjeść swoje legitymacje, „co też pod lufami karabinów z ochotą uczynili”. Warto zaznaczyć, że „częstowanie” PPR-owców ich własnymi legitymacjami było powszechnie stosowaną przez oddziały podziemia praktyką. W następujący sposób opisał tę akcję Piotr Zwolak: „Pewnego dnia podchodzimy pod tory kolejowe i stację Tuszów Narodowy. Decydujemy się zatrzymać pociąg osobowy. Ja i „Leszczyna” pilnujemy zawiadowcę, aby coś niepotrzebnego nie powiedział przez telefon. Zgrupowanie rozciąga się wzdłuż linii kolejowej i czekamy. Zawiadowca jest zdenerwowany, ale grzeczny. Zgłasza się inna stacja. Podsuwam mu pod nos visa. Mówi przez telefon, że wszystko w porządku. Po pewnym czasie pociąg nadjechał. Maszynista jest już pod kontrolą, a wagony są opanowane przez kolegów. W jednym z wagonów padł strzał. Dowiedziałem się, że to „Lis” zabił jakiegoś ubowca. Na peron partyzanci wyprowadzili kilkunastu wojskowych różnych stopni. Są wystraszeni. Domyślają się kim jesteśmy. Pociąg zwalniamy, a wojskowych zabieramy ze sobą. W lesie sprawdzamy ich dokumenty i rekwirujemy krótką broń. „Zapora” robi im krótką pogadankę. Zabieramy im mundury i buty. W samej bieliźnie puszczamy ich wolno. Mimo nietypowego jak na wojsko wyglądu, idą śmiejąc się z powrotem na stację. Widać z ich zachowania, że nie mają nam za złe tego, cośmy im zrobili. My też mamy prawo wyglądać przyzwoicie. Jesteśmy prawdziwym polskim wojskiem. To my walczymy o Polskę Wolną”.
Jak wynika z relacji Zdzisława Harasima, w tym okresie oddział „Renka” otrzymał zadanie wysadzenia sowieckich zbiorników z paliwem w okolicach Nowej Dęby. Jednak okolica była dobrze strzeżona przez uzbrojone patrole z psami i ostatecznie zrezygnowano z przeprowadzenia akcji. Z tym wypadem wiąże się zagadkowa i wstrząsająca historia. Tak te wydarzenia opisał sam Harasim: „Podczołgaliśmy się na bliską odległość w mały lasek i leżeliśmy tam chyba do godziny trzeciej lub czwartej. W pewnej chwili nasz przewodnik wycofał się do większego lasu. Po kilku minutach z jego kierunku usłyszeliśmy pojedynczy strzał. Porucznik „Cedur” i jeszcze jeden żołnierz poczołgali się w jego stronę chcąc zbadać co się stało. Po kilkunastu minutach wrócił „Cedur” i oświadczył, że nasz przewodnik się zastrzelił. Porucznik „Renek” dał rozkaz wycofania się do dużego lasu, gdzie leżał martwy przewodnik. Trzymał w ręku pistolet. Żył chyba jeszcze. Strzelił się w skroń. Przykryliśmy go gałęziami i szybkim marszem doszliśmy do oddziału, gdzie był major „Zapora” i oddział „Misia”.
![](https://tajnahistoriarzeszowa.files.wordpress.com/2014/01/19.jpg)
Meldunek operacyjny Dowódcy 5 SBO WBW Rzeszów dot. operacji przeprowadzonej przeciwko oddziałowi Tadeusza Jaworskiego w okolicach Tarnobrzega, sygn. akt AIPN 679/1211 | Źródło: www.tajnahistoriarzeszowa.wordpress.com
Liczne akcje podziemia spowodowały nasilenie działań ze strony grup operacyjnych bezpieki. Z meldunków KBW wynika, że od 9 sierpnia w rejonie Przecławia prowadziła działania grupa operacyjna złożona z 28 żołnierzy KBW z 5 SBO pod dowództwem chor. Pękali. Na podstawie doniesień zwiadu o lokalizacji oddziałów Lisa i „Zapory” w okolicach Józefowa i Poręb Dymarskich w powiecie kolbuszowskim, wysłano w teren grupę operacyjną złożoną z 25 żołnierzy 5 SBO KBW pod dowództwem ppor. Trojana. W dniu 19 sierpnia o godz. 6.00 rano na miejsce dotarła z Rzeszowa kolejna grupa 40 żołnierzy. W rejonie Tarnobrzega prowadziła z kolei działania grupa operacyjna dowodzona przez ppor. Sobola, złożona z 50 żołnierzy 5 SBO KBW.
Okres kilkunastu dni jakie upłynęły od czasu potyczki w Ostrowach Tuszowskich wygląda imponująco. Pomimo zakrojonych na olbrzymią skalę działań polskich i sowieckich jednostek wojskowych i bezpieczeństwa, „Zapora” zdołał w tym czasie podporządkować sobie większość grup partyzanckich działających na terenach powiatów Kolbuszowskiego i Mieleckiego oraz w części Tarnobrzeskiego, Sędziszowskiego i Rzeszowskiego oraz przeprowadził wiele spektakularnych akcji dywersyjnych. Jak wynika z analizy dokumentów WUBP w Rzeszowie, podlegały mu oprócz wspomnianych już „Olka” i Lisa także m.in. prowadzące intensywną działalność dywersyjną oddziały Józefa Szyllera, Józefa Białka, Tadeusza Jaworskiego i Eugeniusza Porady. Jednak akcje podziemia spowodowane koniecznością zdobycia środków na utrzymanie tak dużego oddziału sprawiały, że działania grup operacyjnych KBW zaczęły zagrażać miejscowym strukturom podziemia. Znalezienie bezpiecznej „meliny” stało się bardzo trudne. To prawdopodobnie w tym okresie, wśród najbliższego otoczenia „Zapory” zapadła decyzja o rajdzie w kierunku południowej granicy.
Ku południowej granicy. Leszcze
Pierwszym etapem w drodze na południe stała się miejscowość Leszcze w powiecie kolbuszowskim. Potwierdzenie tej informacji znajduje się w meldunku operacyjnym Dowódcy KBW Województwa Rzeszowskiego płk Litwina z dnia 28 sierpnia. Oto jego niezwykle interesująca treść: „Dnia 25.08.1946 r. o godz. 8.00 przybyła banda do gromady Leszcze […] pow. Kolbuszowa. Bandyci zajęli kwatery miejscowych gospodarzy i przebywali we wsi do godz. 19.00, następnie udali się w kierunku lasów Blizna, położonych na zachód od wsi Leszcze. Banda ta uzbrojona była w RKM i granaty, w mundurach WP. W bandzie tej, liczącej około 90 ludzi było 3 oficerów w stopniu: porucznika, podporucznika i st. lejtnanta w mundurze sowieckim. Dowódcą bandy jest por. pseudonim „Jaskółka” [czyżby chodziło o Kazimierza Niewielskiego? – dop. MM] wysoki, włosy czarne z brodą, oczy niebieskie, pod lewym okiem blizna podłużna od noża. O powyższym powiadomiono grupę operac. por. Nowaka, operującą w rejonie Mielec”. Jednak działania liczącej 60 żołnierzy 5 SBO KBW grupy operacyjnej pod dowództwem por. Nowaka, nie przyniosły spodziewanych rezultatów.
Opis dalszej trasy na południe znajdujemy w cytowanej wcześniej książce Piotra Zwolaka, który pisał: „Idziemy wciąż na południe. Pewnego dnia, nie wiem skąd dowiadujemy się, że szosą Rzeszów-Sędziszów ma przejeżdżać KBW. Decydujemy się na urządzenie zasadzki […]. Obsadzamy długi odcinek szosy biegnącej lasem i czekamy. Czas płynie, a nikt nie jedzie. W końcu, gdy już zrezygnowaliśmy, słychać zbliżający się samochód. Nadjechał tylko jeden i to nie ten, na który czekaliśmy. „Zefir” i „Tarzan” wychodzą na drogę, aby go zatrzymać. Kierowca dodał gazu i zaczął uciekać. Koledzy w ostatniej chwili uskoczyli do rowu. Gdzieś z przodu poszła seria po kabinie. Samochodem zarzuciło i wylądował w rowie. Gdy kilku z naszych podeszło do samochodu, okazało się, że szyba szoferki jest zbita w drobny mak, lecz kierowca jest cały i trzęsie się ze strachu, a z wozu wycieka jakiś płyn o znanym nam zapachu. Wyciągamy kierowcę, trochę obrywa po buzi, a my zaglądamy pod plandekę: cały samochód załadowany jest gatunkową wódką. Koledzy pomogli kierowcy częściowo go rozładować. Cieszymy się, że chociaż ten samochód nadjechał, a to że KBW nie nadjechało, wyszło im i nam na zdrowie”.
Oddział „Zapory” wkracza do Czudca
„Zapora” kontynuował marsz na południe. Z meldunków MO wynika, że około godziny 18.00 w dniu 28 sierpnia 1946 r. „Zaporczycy” maszerując od strony Zgłobnia wkroczyli do m. Czudec z zamiarem rozbrojenia miejscowego posterunku MO i zdobycia środków aprowizacyjnych. Zatem przemarsz z okolic Leszcz w okolice Woli Zgłobieńskiej, gdzie oddział kwaterował w pobliskim lesie musiał nastąpić nocą z 26 na 27 sierpnia. Co ciekawe wśród żołnierzy rozpoznano poszukiwanych przez UB i MO współpracowników WiN i dezerterów z MO Jana Barana oraz Władysławę Targosińską. Baran, jako żołnierz oddziału Franciszka Rejmana ps. „Bicz”, na polecenie swych przełożonych z WiN i PSL służył w milicji od stycznia do maja 1946 roku, a następnie jako zagrożony zdezerterował. Od tego czasu był poszukiwany listem gończym wystawionym przez Wojskową Prokuraturę Rejonową w Rzeszowie. Targosińska zaś była dezerterem Komendy Powiatowej MO w Rzeszowie. Oboje mogli być przewodnikami oddziału z ramienia WiN.
Władysława Targosińska, imię panieńskie Dorocka, c. Stefana, ur. 18 marca 1922 r. w Sękowej pow. Gorlice. Siedmioklasową szkołę powszechną ukończyła w Jedliczach pow. Krosno. Następnie uczęszczała do 3-letniej szkoły zawodowej, którą ukończyła w 1939 r. W okresie okupacji niemieckiej pracowała w zakładzie fryzjerskim męża w Rzeszowie. Od 17 października 1944 r. w strukturach MO. Skierowana do Polityczno Wychowawczej Oficerów Milicji w Lublinie. Od 1 lutego 1945 r. w KPMO Sanok. W dn. 15 marca 1945 r. skierowana do Kompanii Operacyjnej KWMO Rzeszów. 20 sierpnia 1945 r. przeniesiona do KPMO Rzeszów, gdzie pracowała na stanowisku kierownika sekcji w Oddziale Kobiecym w stopniu plutonowego podchorążego MO. W dn. 31 października 1945 r. napisała podanie o zwolnienie ze służby. W aktach osobowych brak informacji o dalszym toku sprawy. W 1969 roku była rozpracowywana przez KWMO Rzeszów w ramach SOR krypt. „Julia”. AIPN Rz 00153/1499, Akta osobowe Władysławy Targosińskiej.
![](https://tajnahistoriarzeszowa.files.wordpress.com/2014/01/aipnrz-00153_1499-k.jpg)
AIPN Rz 00153/1499, k. 4, Karta ewidencyjna z akt osobowych MO Władysławy Targosińskiej Źródło: www.tajnahistoriarzeszowa.wordpress.com
Jan Baran s. Michała, ur. 29 stycznia 1920 r. w Błędowej Zgłobieńskiej w pow. rzeszowskim. Od lutego do września1939 r. służył w 22 pułku artylerii lekkiej w Przemyślu. Działał w Stronnictwie Ludowym. W okresie okupacji dowodził drużyną w plutonie BCh dowodzonym przez Henryka Stawarza. W dniu 3 I 1946 r. wstąpił do MO i pełnił służbę na posterunku w Świlczy w stopniu st. kaprala. Był podejrzewany o kontakty z oddziałem partyzanckim Franciszka Rejmana ps. „Bicz” oraz o „wystawienie” funkcjonariusza PUBP w Rzeszowie Kazimierza Rozborskiego, któremu udało się uciec. Zagrożony aresztowaniem, zdezerterował w maju 1946 r. Ujawnił się w dniu 11 IV 1947 r. przed komisją amnestyjną działającą przy PUBP w Rzeszowie. AIPN Rz-00105/18, Akta śledcze p-ko F. Rejmanowi i innym, k. 33; AIPN Rz-046/1006, Akta śledcze przeciwko członkom poakowskiej grupy pod dowództwem Franciszka Rejmana, k. 119; AIPN Rz 0080/637. Akta osobowe Jana Barana.
![](https://tajnahistoriarzeszowa.files.wordpress.com/2014/01/aipnrz-0080_637-k.jpg)
AIPN Rz 0080/637, k. 3, Karta ewidencyjna z akt osobowych MO Jana Barana | Źródło: www.tajnahistoriarzeszowa.wordpress.com
Tak oto wydarzenia w Czudcu opisał w trakcie późniejszego śledztwa adiutant „Zapory” ppor. Jerzy Miatkowski ps. „Zawada”: „[…] doszliśmy do miejscowości Czudec. Tam chcieliśmy rozbić posterunek MO, lecz w budynku tym nie zastaliśmy nikogo, więc nie było potrzeby go zdobywać. W miasteczku tym złapaliśmy tylko jednego milicjanta, któremu zabraliśmy pistolet, zdjęliśmy mundur i zbiliśmy go. W odległości 1 km drogi od Czudca przeprawiliśmy się przez rzekę Wisłoka [Wisłok – dop. MM], nad tą rzeką w lesie spotkaliśmy obóz PCK i obrabowaliśmy go z żywności, lekarstw oraz zabraliśmy jeden automat PPsz”. Według relacji Mariana Pawełczaka atmosfera w obozie PCK była serdeczna i podniosła. Partyzanci wraz z młodzieżą, siedząc przy ognisku, śpiewali pieśni harcerskie i patriotyczne. Zastanawiano się także wspólnie, jak zabezpieczyć uczestników obozu przed konsekwencjami przyjęcia na kwaterę partyzantów. Ostatecznie ustalono, że obozowicze upozorują napad ze strony partyzantów. W tym celu Komendant obozu (Według relacji Mariana Pawełczaka i Stanisław Ruska, w czasie okupacji niemieckiej pracował w Komendzie Głównej AK. Dodatkowo Stanisław Rusek twierdzi, że młodzież ta pochodziła z Warszawy, co miało wynikać z przeprowadzonych wówczas rozmów) oddał pistolet maszynowy typu pp-sz, który był na jego wyposażeniu. Niezwykłym zbiegiem okoliczności, instruktorką na omawianym obozie była czynna łączniczka Rzeszowskiego Rejonu WiN Danuta Socha-Jakubczyk używająca wówczas pseudonimu „Zakopiańska”. Podczas pożegnania major „Zapora” poprosił aby podarowała mu swój szkaplerz, co też uczyniła. Wiele lat później, kiedy w 1955 roku została zwolniona ze stalinowskiego więzienia, koleżanka przekazała jej niewielki, metalowy ryngraf od majora „Zapory” z podziękowaniami za szkaplerz. Ta niezwykła relacja w bardzo przejmujący sposób obrazuje więź, jaka musiała zapanować pomiędzy młodzieżą przebywającą na tym obozie, a żołnierzami podziemia, walczącymi o wolną Polskę.
![](https://tajnahistoriarzeszowa.files.wordpress.com/2014/01/20.jpg)
Meldunek operacyjny Dowódcy 5 SBO WBW Rzeszów dot. operacji przeprowadzonej w okolicach Czudca w dn. 11.09.1946 r., sygn. akt AIPN 679/1211 | Źródło: www.tajnahistoriarzeszowa.wordpress.com
Oddział miał przebywać w obozie PCK ok. dwóch godzin. Tymczasem zaalarmowane przez zbiegłych milicjantów i przybyłe na miejsce oddziały KBW z Rzeszowa i Jasła natknąwszy się na siebie, zaczęły się nawzajem ostrzeliwać, myśląc że mają przed sobą uzbrojoną „bandę”. Znakomicie przedstawił te wydarzenia Zdzisław Harasim w swej pisemnej relacji, zamieszczonej w książce Ewy Kurek pt. „Zaporczycy”. Jednak ewidentnie pomylił on Czudec z Łańcutem. Stwierdza w niej bowiem, że zaraz po nieudanej akcji na zbiorniki paliwowe w okolicach Nowej Dęby oddział pomaszerował w kierunku Rzeszowa i zakwaterował w pobliżu Łańcuta. Harasim twierdzi nawet, że żołnierze oddziału weszli w biały dzień do Łańcuta i zajęli miejscowy Urząd Bezpieczeństwa lub posterunek MO, co wydaje się oczywiście niemożliwe. Po pierwsze takie wydarzenie nie miało w ogóle miejsca, a po drugie jego opis znakomicie pasuje do akcji przeprowadzonej w Czudcu. Wszystko wskazuje zatem na to, że słynne zdjęcie mjr „Zapory” z kozą zostało wykonane nie pod Łańcutem lecz pod lasem na Woli Czudeckiej. Za tym, że Harasim pomylił sobie Łańcut z Czudcem przemawia również fakt przywołania przez niego w kontekście tych wydarzeń, wizyty w obozie harcerskim nad Wisłokiem, który tak naprawdę był wspomnianym wcześniej obozem PCK w Czudcu. Swą wątpliwość o wizycie oddziału w Łańcucie wyraził także Marian Pawełczak, który także łączy to wydarzenie z pobytem w obozie harcerskim. Pomimo tej nieścisłości warto przytoczyć fragment barwnej i ważnej relacji Zdzisława Harasima: „Nad ranem zakwaterowaliśmy w dwóch domach w pobliżu Łańcuta [Czudca – dop. MM]. Dostaliśmy trochę jedzenia. „Cedur” zrobił nam zdjęcia. Na jednym z nich „Zapora” jest z kozą. Około godziny trzeciej lub czwartej poszliśmy do Łańcuta [Czudca – dop. MM]. Podczas marszu spotkaliśmy dziewczynę z milicjantem, który przyjechał na urlop ze Śląska. Major „Zapora” rozkazał im wstąpić w nasze szeregi i maszerować razem nami. Po chwili doszliśmy do rynku lub placu; po lewej stronie naszego szeregu mieściło się UB lub milicja. W otwartym oknie stał żołnierz i nas zauważył. Major „Zapora” dał rozkaz: – Do drzwi na piętro! „Zapora”, „Renek”, „Cedur” i ja szybko weszliśmy na piętro, a reszta żołnierzy zajęła stanowiska wokół budynku. Drzwi na piętrze były zabarykadowane. Wtedy major „Zapora” dał rozkaz wycofania się na dół bez strzału. Wycofaliśmy się przez tory za Wisłok. Tam stał obóz harcerzy z Rzeszowa. Kierownik obozu miał pepeszę. Harcerze powiedzieli nam o tym i musiał ją oddać. Harcerze mieli akordeon, więc „Cedur” na nim grał, a my śpiewaliśmy partyzanckie piosenki. W obozie zarekwirowaliśmy trochę konserw i ruszyliśmy marszem nad Wisłokiem. Tam „Zapora” zwolnił milicjanta i dziewczynę. Po drugiej stronie rzeki widzieliśmy wolno jadące tankietki i samochody. Ruszyliśmy więc ostrym marszem przez wąskie ścieżki, aby nie dać się okrążyć. Świtało już gdy przechodziliśmy spalony most. „Zapora” powiedział wtedy, że już jesteśmy bezpieczniejsi. Po dalszym marszu doszliśmy do lasu z gęstym poszyciem. Byliśmy zmęczeni i głodni. Na szczęście mieliśmy trochę konserw, więc zjedliśmy je i po wystawieniu czujek zapadliśmy w sen. Spaliśmy do wieczora. Wieczorem wymarsz na południe. Po kilku dniach znaleźliśmy się w okolicach Krosna. „Zapora” mówił nam, że do Dukli jest stąd 6 kilometrów. Pamiętam, że była tam zabytkowa kapliczka, na której wycieczkowicze zostawiali napisy. W dalszym marszu doszliśmy w okolice Jasła, przeszliśmy Wisłok, a potem pod Tarnów, Mielec, Baranów Sandomierski i między Stalową Wolą a Niskiem przekroczyliśmy San”.
W rozmowie z autorami THR Zdzisław Harasim wspominał także, że: „Niedaleko Łańcuta [Czudca – dop. MM], gdzie kwaterowaliśmy i gdzie zostało wykonane zdjęcie z kozą, była wdowa, która miała dwie córki. Jedna chodziła do Łańcuta uczyć się na krawcową. Ja przez nią wysłałem taki list do ojca, że żyję. Ojciec nic nie wiedział, gdzie ja jestem. Napisałem, że ja żyję, a jak przeżyję to wrócę. Ona wzięła ode mnie adres i wysłała ten list, i dostał ojciec ten list. Ja już byłem w Gdańsku i ona pisała do ojca: Jeżeli przeżyłem, to żeby dał mój adres, bo ona się chciała ze mną spotkać. Ale ja się bałem i nie spotkałem się z nią”. Warto także w tym miejscu przywołać relację Piotra Zwolaka, który pisał: „Na drodze stanęło nam miasteczko o nazwie Czudec. Zapadła decyzja odwiedzenia miasteczka całym zgrupowaniem. Oddział „Misia” ma zająć się stacją PKP. Planuje się „obrobić” posterunek UB, pocztę oraz zdobyć żywność. Okazało się, że w tym czasie do stacji Czudec nie przybędą pociągi osobowe, a szkoda. Nasza akcja na miasto została przeprowadzona planowo i udała się. Po odejściu z miasteczka znaleźliśmy się u podnóża dość wysokiej góry porośniętej lasem. Na niewielkiej łące widzimy obóz młodzieżowy PCK. […] Tak się złożyło, że w tym czasie stałem obok „Misia”. W pewnym momencie podszedł do nas uczestnik obozu i powiedział, że ich komendant ma broń. Idę z „Misiem” do ich komendanta. Prosimy aby oddał broń. Ten bez słowa oddaje sowiecki pistolet TT. „Miś” po jego obejrzeniu oddaje go mnie. Mam już teraz dwa pistolety. […] chłopcy z obozu mówią, że mają dużo puszek żywnościowych z UNRA i proszą, abyśmy sobie trochę zabrali. Kochane chłopaki! Nie mamy nic przeciwko temu. Pomogli nam załadować trochę konserw na furmankę, ale nie było na nie zbyt dużo miejsca, bo były na niej zarekwirowane w sklepie materiały tekstylne. Furmanka odjechała natychmiast i znalazła się na drugi dzień na nowych kwaterach”. Zupełnie inaczej zdobycie posterunku MO w Czudcu wspomina Stanisław Rusek. Według niego posterunek mieścił się w wielkiej kamienicy z ogromnymi, trzymetrowymi drzwiami. „Zapora” miał podejść pod drzwi i uderzając w nie krzyczał: – Partyzanci, otwierać! Otwórzcie bo wywalimy wam drzwi! Następnie „Zapora” krzyknął do „Tęczy”: – Dawaj gamonę! (chodziło o materiał wybuchowy, uruchamiający zapalnik od uderzenia). Przystawił ten materiał do zamka i wysadził nim drzwi. Po wejściu do środka, rozbrojono kilku milicjantów oraz zabrano broń i amunicję. Stanisław Rusek twierdzi ponadto, że złapany milicjant, młody chłopak, zapewniał, że był na robotach w Niemczech, a po powrocie siłą wciągnęli go do MO. „Zapora” rozkazał mu się nim opiekować. Jego siostra miała nalegać i prosić, aby go wypuścić. „Zapora” w końcu zdecydował, żeby ukarać go chłostą, co skwapliwie wykonał „Tęcza”. Milicjant dostał 20 kijów, a „Tęcza” miał potem spisać jego nazwisko i powiedzieć jego siostrze, że: „Jak go jeszcze raz spotkamy, to nie będzie litości”. Z dokumentów UB wynika, że zatrzymanym milicjantem był Józef Warzybok, który rozpoznał wśród żołnierzy oddziału Jana Barana oraz Władysławę Targosińską. Po odejściu oddziału, poinformował o tym fakcie UB.
![](https://tajnahistoriarzeszowa.files.wordpress.com/2014/01/22.jpg)
Meldunek operacyjny Dowódcy 5 SBO WBW Rzeszów dot.operacji przeprowadzonej przeciwko oddziałowi „Zapory” w okolicach Wilczej Woli w dn. 19-22.09.1946 r., sygn. akt AIPN 679/1211 | Źródło: www.tajnahistoriarzeszowa.wordpress.com
Tropieni przez KBW
Z relacji żyjących jeszcze, ostatnich czterech uczestników rajdu, do których dotarli autorzy THR wynika, że dalszą drogę od Czudca oddział pokonywał nocami lub w porze wieczornej. Według Mariana Pawełczaka, podczas marszu, oddział miał się zatrzymać w miejscu, skąd „Zapora” pokazywał swym żołnierzom światła z jednej strony Jasła, a z drugiej Krosna. Biorąc pod uwagę, że na trasę marszu wybierano tereny zalesione, można przypuszczać, że oddział przemaszerował przez okolice Żarnowej, Godowej, Węglówki, aż w okolice Odrzykonia i Korczyny, gdzie przekroczył ponownie Wisłok poniżej Krosna i poruszał się dalej na południe, mijając miejscowości Jedlicze i Bóbrka. Wskazuje na to także relacja Mariana Pawełczaka, który w rozmowie z autorami THR wspominał, że podczas marszu w nocnych ciemnościach natknęli się na wierzę wiertniczą do poszukiwania ropy naftowej, przy której pracowali górnicy. Również Zdzisław Harasim potwierdza, że takie wydarzenie miało miejsce i było to niedaleko Krosna. Górnicy mieli nawet opowiadać partyzantom na czym polega wydobycie ropy. Z powodu braku innych źródeł, po raz kolejny wypada odwołać się do barwnej opowieści Piotra Zwolaka, który w następujący sposób opisał dalszą trasę marszu, po opuszczeniu Czudca: „Pniemy się pod górę porośniętą lasem. Na szczycie góry odpoczywamy aż do późnych godzin nocnych. Trochę żeśmy się przespali. Idziemy wąską drogą górską. Jest tak ciemno, że nie widzimy się w marszu. Często zderzamy się ze sobą. W końcu schodzimy z niemal pionowej góry i przechodzimy przez rzekę Wisłokę. Przecinamy szosę Czudec –Strzyżów i tory kolejowe. Podchodzimy do chat i zajmujemy je na kwatery. Jest i nasza furmanka, która pojechała inna drogą. Została ona na krótko zarekwirowana, a następnie zwolniona. Teraz dopiero stwierdzamy brak „Zefira” z erkaemem. Musiał pozostać na górze w czasie odpoczynku. Zastanawiam się co on teraz zrobi. „Czarny Renek” pociesza mnie, że da sobie radę. Zauważyłem, że nikt się tym nie przejął. Później okazało się, że „Czarny Renek” miał rację. „Zefir” dołączył za jakiś czas do nas i opowiedział, że tam na górze zasnął, a kiedy się obudził, stwierdził, że jest widno i zgrupowanie odeszło. Rozebrał więc swój erkaem i zakopał go, po czym w mundurze poszedł na stacje PKP z krótką bronią i przyjechał pociągiem do oddziału. W chacie, w której kwaterowaliśmy po przejściu Wisłoki, bieda aż piszczy. Jest małżeństwo z kilkorgiem dzieci. Decydujemy się na spożycie naszego suchego prowiantu. Tymczasem gospodyni chcąc zrobić nam dobry obiad, bez naszej wcześniejszej zgody zabiła kilka kur. Kiedy pytamy, dlaczego to zrobiła, powiedziała, że przecież musi nakarmić głodnych partyzantów. Jesteśmy wzruszeni jej dobrocią. Gospodarz też podziela jej zdanie. Na drugi dzień przed naszym odejściem proponujemy „Misiowi”, aby wynagrodzić dobre serce gospodyni. „Miś” oczywiście zgadza się z nami. Zwołujemy wszystkie dzieci. Jest ich pięcioro. Stoją przed nami zbite w gromadkę. Dostają dwie bele materiału na sukieneczki i ubranka. Dodajemy do tego dużo słodyczy. Gospodarze też zostali obdarowani. Kobieta rozpłakała się ze wzruszenia. Dzieciaki obcałowały nas z wdzięczności. Idziemy dalej na południe. Po kilku dniach jesteśmy w okolicach Jasła. Dnie i noce są piękne i ciepłe. Śpimy na ziemi usłanej mchem i trawą. W dzień miasteczko wygląda bardzo malowniczo. Nie jesteśmy jednak zaprawieni do górskich wędrówek. Chodzi nam się ciężko tym bardziej, że jesteśmy obładowani bronią i żywnością. Po kilku dniach kręcenia się pod górach, udajemy się w powrotną drogę. Nie wiem w jakim celu doszliśmy aż do Jasła”.
Z dokumentów KBW wynika, że organa bezpieczeństwa znały kierunek przemieszczania się „Zaporczyków”. Może o tym świadczyć dokument zatytułowany „Sprawozdanie z działalności band i działalności operacyjnej W.B.W. woj. Rzeszowskiego za okres od 1.VIII. 1946 r. do dnia 31.VIII.1946 r.”, w którym znajduje się następująca informacja: „W okresie sprawozdawczym sytuacja polityczna w rejonie zasięgu operacyjnego WBW Rzeszów pogorszyła się na skutek pojawienia się na terenie powiatów: Kolbuszowa, Mielec, Rzeszów, a w ostatnich dniach miesiąca – Brzozów, Krosno nowej bandy NSZ „Zapora”, przybyłej z terenu woj. Lubelskiego oraz na skutek nawiązania między poszczególnymi bandami ściślejszej łączności, co utrudnia znacznie zwalczanie ich”. W tym samym sprawozdaniu czytamy również: „W nocy z 30 na 31.VIII.1946 r. banda NSZ „Zapora” przeszła z gromady Bonarówka […] do gromady Węglówka […]. W dniu 31.VIII.1946 r. banda uszła na teren pow. Brzozów”. Na miejsce wysłano niezwłocznie grupę operacyjno-zwiadowczą w sile 30 żołnierzy z 12 SBO KBW pod dowództwem chor. Bałucha, która prowadziła dotychczas kontrolę linii kolejowej Rzeszów-Jasło i Krosno-Sanok. Ponadto informacja o pojawieniu się oddziału w okolicach Bonarówki spowodowała mobilizację sił bezpieczeństwa w całej okolicy. W meldunku operacyjnym Dowódcy WBW Woj. Rzeszowskiego płk Litwina i Szefa Sztabu WBW ppłk Rałdugina czytamy: „W dniu 30.VIII.1946 r. wyjechała mieszana grupa operacyjna w sile: 65 ludzi z WBW (pod d-ctwem ppor. Chonutowskiego), 60 ludzi z WKMO, 37 ludzi z PUBP Rzeszów. Całością dowodził kpt. Szubert z Woj. Kom. MO. Grupa operowała w rejonie Strzyżów […], pow. Rzeszów w celu zniszczenia bandy NSZ „Zapora” liczącej około 40 ludzi. W nocy z 30 na 31.VIII.1946 r. grupa przeprowadzała pościg za bandą przez m. Bonarówka […] i Węglówka […]. Banda uszła na furmankach w nieznanym kierunku. Dalszy zwiad i pościg za bandą prowadzą mieszane grupy WP, MO, UB i ORMO z Krosna, Brzozowa i Sanoka w liczbie przeszło 100 ludzi. W dniu 31.VIII.1946 r. o godz. 10.00 grupa powróciła do m.p. bez strat własnych”.
![](https://tajnahistoriarzeszowa.files.wordpress.com/2014/01/ipn-rz-0057-24-t-1-pismo-pkmo-z-dn-28-09.jpg)
IPN Rz 0057/24 t. 1, Pismo PKMO z dn.28.09.1946 r. | Źródło: www.tajnahistoriarzeszowa.wordpress.com
Okolice Dukli. Decyzja o odwrocie
Trasa rajdu oddziału wiodła w kierunku Przełęczy Dukielskiej. Na przełomie sierpnia i września 1946 roku oddział przebywał w okolicach Dukli. Tutaj „Zapora” wydał niespodziewanie rozkaz o natychmiastowym i szybkim powrocie na Lubelszczyznę. Według relacji żyjących żołnierzy oddziału i uczestników tamtego marszu tj. Mariana Pawełczaka i Zdzisława Harasima, decyzja ta zapadła po otrzymaniu wiadomości kurierskiej w momencie gdy oddział znajdował się w okolicach Dukli, kilkadziesiąt kilometrów od przełęczy dukielskiej. Zdzisławowi Harasimowi ten moment szczególnie utkwił w pamięci, gdyż miało to miejsce przy pewnej kapliczce (wspomina o niej w swej pisemnej relacji cytowanej powyżej), na której wyrył on swój pseudonim, na pamiątkę, jak sam stwierdził, swojego pobytu w tym miejscu. Trudno jest jednak ustalić precyzyjną datę tego wydarzenia, m.in. ze względu na brak dokumentów. Z zachowanych meldunków UB, MO i KBW wynika, że organa bezpieczeństwa nie wiedziały o dokładnym położeniu oddziału oraz jego zamiarach w tym okresie. Jedyne wiarygodne meldunki z tego okresu dotyczą okolic Pogórza Strzyżowskiego i Jasła i są bardzo nieprecyzyjne. Biorąc jednak pod uwagę, że w dniu 31 sierpnia oddział był widziany w okolicach Węglówki, a następny udokumentowany przez organa bezpieczeństwa pobyt oddziału dotyczy dnia 7 września, gdy zauważono go w okolicach Gogołowa, można wnioskować, że dojście w okolice Dukli musiało zająć minimum dwa dni, a raczej dwie noce. Natomiast przejście z okolic Dukli do Stępiny musiało zająć ok. 3 dni/nocy. Zatem decyzja o odwrocie musiała zostać podjęta pomiędzy 2 a 4 września 1946 roku. Miejsce natomiast wydaje się łatwe do ustalenia. Akurat ok. 6 kilometrów od Dukli (zgodnie z relacją Harasima), w masywie Cergowej znajduje się kapliczka z wizerunkiem Św. Jana z Dukli zwana „Złotą Studzienką”. Jednak ostateczne potwierdzenie, że chodzi o to miejsce, wymaga dalszych badań.
Z przytoczonych relacji wynika, iż decyzja „Zapory” o odwrocie była dosyć gwałtowna, a oddział wracał w pośpiechu podwodami. Do dzisiaj nie wyjaśniono przyczyn jego wydania. Co takiego mogło wydarzyć się na przełomie sierpnia i września 1946 r. na Lubelszczyźnie? Wiadomo, że po śmierci Mariana Bernaciaka „Orlika” i aresztowaniu w dniu 26 lipca 1946 r. Franciszka Jaskólskiego „Zagończyka” oraz ujawnieniu się wielu działaczy z jego Rejonu, doszło pod koniec sierpnia do licznych aresztowań na terenie Rejonu WiN Puławy, co z kolei spowodowało, że organa bezpieczeństwa znalazły się bezpośrednio na tropie kierownictwa Lubelskiego Okręgu WiN. W efekcie prowadzonych działań 9 listopada 1946 r. na warszawskiej Pradze władze bezpieczeństwa zatrzymały ścisłe kierownictwo Okręgu z kierownikiem Rejonu WiN Lublin Franciszkiem Abraszewskim ps. „Boruta” na czele. Poprzedzające te wydarzenia sygnały o niebezpieczeństwie dekonspiracji, mogły skłonić „Zaporę” do szybkiego powrotu na macierzysty teren swej działalności aby chronić aktywa oddziału przed likwidacją i przejęciem przez UB. Świadczą o tym także zakrojone na szeroka skalę akcje dywersyjne, organizowane przez zgrupowanie „Zapory” po powrocie na Lubelszczyznę, m.in. spalenie wsi Moniaki.
W cieniu góry Chełm
Z relacji Zdzisława Harasima oraz zachowanych fotografii wynika, że trasa powrotna oddziału wiodła m.in. przez okolice Jasła. To prawdopodobnie z tego okresu pochodzą fotografie, ukazujące maszerujący na tle dalekich widoków żołnierzy „Zapory”. Układ terenu oraz trasa przemarszu mogą wskazywać, że omawiane fotografie wykonano w lasach pokrywających Wzgórza nad Warzycami niedaleko Lubli. Może o tym także świadczyć jeden z odnalezionych przez autorów THR meldunków KBW. Wynika z niego, że „Zapora” wraz ze swymi żołnierzami pojawił się wieczorem dnia 7 września w okolicach m. Gogołów, gdzie prawdopodobnie zakwaterował w pobliskich lasach. Wieczorem w dniu 8 września „Zaporczycy” wkroczyli do m. Stępina. Wystawiono warty i zabroniono komukolwiek opuszczać miejscowość. Tego wieczoru w Stępinie odbywała się zabawa zorganizowana przez miejscowe organizacje młodzieżowe. Według zachowanych relacji żyjących jeszcze uczestników tych wydarzeń, partyzanci wzięli udział w tej zabawie, tańcząc z miejscowymi dziewczętami. Zdzisław Harasim pamięta nawet jak Mikołaj Malinowski ps. „Mikołaj” z oddziału „Renka” tańczył „kozaka”, a „Cedur” zrobił wówczas kilka zdjęć. Jak twierdzi Zdzisław Harasim był on w posiadaniu tych fotografii jeszcze kilka lat po wojnie. Jednak potem uległy one spaleniu. Jedną z osób biorących udział w tej zabawie była obecna mieszkanka Stępiny Maria Kuternoga, która wspomina tamte wydarzenia w następujący sposób: „Pamiętam do dzisiaj, jak który wyglądał. Potańcowali z nami. Byliśmy wówczas pannami i przez siedem miesięcy mieszkaliśmy na Oparówce, bo tu był front. Dlatego poszłyśmy ochoczo na zabawę. Miejscowi chłopcy nas pozapraszali. Było to dość późno. Na raz narobili strachu, że partyzantka. Skąd wtedy partyzantka, jak już przecież przeszedł front? Byliśmy w wielkim strachu. Nie wiem, czy oni byli troszkę podpici, ale chwilkę pouważali, przypatrzyli się na nas i nas pobrali do tańca. No i pohulaliśmy. Około północy poszli sobie. Może gdzieś ktoś ich wcześniej nastraszył? No i wynieśli się przez ten las, a myśmy zostali i hulali dalej. Nikomu nic złego nie zrobili. Zabawa miała miejsce w drewnianym baraku poniemieckim, który stał niedaleko dzisiejszej szkoły. Na tej zabawie były także moje koleżanki: Armata Anna, Mateja Maria, mój szwagier Kuternoga i inni. Być może, że na tej zabawie grał Andrzej Papuga na skrzypkach, Godek także. Zabawę urządzali m.in.: Kostek Gierlasiński, Ziobrowscy Franciszek i Jan. Było wesoło. Hulali jak pieron, a myśmy w powietrzu chodziły… od strachu. Oni byli pod bronią, ale też byli pod wielkim strachem. Jeden z nich stał cały czas w drzwiach”. Wizytę oddziału „Zapory” pamięta również zamieszkały w Stępinie Zdzisław Bysiewicz, który opowiada: „Był taki barak niedaleko szkoły w Stępinie i była wówczas w nim zabawa. I na tę zabawę przyszli i rozegnali całą tę zabawę. Były to duże rozruchy. Nie wiadomo skąd przyszli. Ubrani byli po wojskowemu, ale te mundury były inne, jakby leśnicze, takie ciemno zielone. Wszyscy potem mówili, że to byli Niemcy. Przecież od 1939 roku budowali tutaj bunkry. Ludzie mówili, że nastawali na Czesława Trzebiota, który był wówczas w UB i który uciekł im. Zabawę tę zorganizował miejscowy społecznik Stanisław Dziok. Sołtysem we wsi był wówczas Henryk Wanat”. Warto zaznaczyć, że obie osoby dopiero w rozmowie z autorami THR dowiedziały się, że oddział, który przechodził przez ich rodzinną miejscowość należał do zgrupowania majora „Zapory”.
![](https://tajnahistoriarzeszowa.files.wordpress.com/2014/01/18.jpg)
Meldunek operacyjny Dowódcy 5 SBO WBW Rzeszów dot. operacji przeprowadzonej przeciwko oddziałowi „Zapory” w okolicach Stępiny, sygn. akt AIPN 679/1211 | Źródło: www.tajnahistoriarzeszowa.wordpress.com
Około północy 8 sierpnia oddział opuścił Stępinę i udał się w kierunku zalesionej góry Chełm. Wszystko wskazuje na to, że dzień 9 września żołnierze „Zapory” spędzili jeszcze pod osłoną kompleksu leśnego Klonowej Góry. Tymczasem zaalarmowane przez miejscowych komunistów organa bezpieczeństwa urządziły pościg za partyzantami. Jak wynika z zachowanych meldunków KBW, już 9 września w nocy wyruszyła z Rzeszowa grupa operacyjna 5 SBO KBW, złożona z 4 oficerów, 5 podoficerów i 47 szeregowych pod dowództwem kpt. Dzena, z zamiarem przeprowadzenia zwiadu w okolicach Frysztaka, Stępiny i Brzostka. Grupa dotarła na miejsce ok. południa, przeprowadzając do końca dnia szczegółowe rozpoznanie w takich miejscowościach jak Gogołów, Huta Gogołowska, Stępina i Jaszczurowa. W wyniku trwającego rozpoznania, bezpiece udało się zebrać informacje o liczebności i uzbrojeniu zaobserwowanego oddziału i potwierdzić jego dalszy kierunek marszu w kierunku góry Chełm. Poszerzono zatem obszar działania zwiadu o miejscowości położone wokół kompleksu leśnego Klonowej Góry. Tymczasem cały dzień „Zapora” spędził w ukryciu w cieniu góry Chełm, zastanawiając się zapewne jak zgubić ewentualny pościg. Sytuacja nie była łatwa. Jeżeli oddział miałby kontynuować kierunek północny, musiałby przebyć znaczną odległość w otwartym terenie, aż w okolice Dębicy, gdzie stacjonowały duże jednostki UB i wojska. Nie wykluczone zatem, że „Zapora” obserwował z daleka działania bezpieki, czekając na zapadnięcie zmroku, aby pod osłoną nocy wydostać się z zagrożonego terenu. Celem zmylenia ewentualnego pościgu, zrezygnował prawdopodobnie z marszu w kierunku masywu leśnego w okolicach Łączek Kucharskich i obrał kierunek na kompleks leśny w rejonie Budzisza. Potwierdzają to informacje zawarte w omawianym meldunku KBW, który wspomina, że ok. godz. 23 w dniu 9 września widziano oddział w okolicach Jaszczurowej zmierzający w kierunku Dębicy. Jednak działania zwiadowcze przeprowadzone przez oddział KBW kpt. Dzena w miejscowościach położonych na północ od Jaszczurowej tj. w Kamienicy Górnej, Kamienicy Dolnej i Brzezinach nie potwierdziły obecności oddziału. Następnego dnia tj. 11 września szef sztabu WBW Rzeszów ppłk Rałdugin sporządził meldunek specjalny do Szefa Sztabu Grupy Operacyjnej „Rzeszów”, w którym czytamy: „Wg danych agentury WUBP Rzeszów, w wiosce Stępina […] pow. Jasło – od dnia 8.09.1946 r. znajdowała się N.N. banda polskiego pochodzenia w liczbie do 100 ludzi. W dniu 10.09.1946 r. o godz. 3.00 wysłana została na miejsce dyslokacji bandy grupa operacyjna w sile 80 ludzi z WBW Rzeszów. […] Ustalono, że banda przebywała w tym rejonie od 7.09 do 9.09.1946 r. godz. 24.00 i odeszła w kierunku Dębica. Banda ta jest polskiego pochodzenia, polityczna, pochodząca z innych terenów. Bandyci nie rabowali, za wyżywienie płacili pieniędzmi i w rozmowie między sobą mówili „no my dziś jedliśmy, ciekawe gdzie i co będziemy jedli jutro”. Bandyci nie dowierzali ludności cywilnej i na przykład kiedy weszli do wsi, nikogo ze wsi nie wypuszczali. Zakwaterowanie bandy w czasie dnia było na górze Chełm […]. Nie zdołano ustalić dokładnej ilości bandytów z tego względu, że albo rzeczywiście bandytów było dużo (około 300), albo też banda manewrowała specjalnie tak, aby sądzić, że ich jest wielka ilość. Największe skupisko bandytów w jednym miejscu wynosiło przeszło 150 ludzi. Bandyci uzbrojeni byli w automaty rosyjskie, K.B. i R.K.M. Dichterowa, ubrani w mundury W.P. Między nimi było kilku osobników w ubraniach cywilnych. Dowódcą całości był kapitan w starszym wieku, kulawy na prawą nogę. Bandyci między sobą nazywali go „Stary”. Jeden z oficerów miał obandażowaną szyję. Grupa powróciła bez wyników w dniu 10.09.1946 r. o godz. 23.00 do M.p.”
Oddział „Zapory” w okolicach Łańcuta. Fakty czy Mity?
Dalsza trasa marszu oddziału mjr „Zapory” pozostaje do dzisiaj zagadką. Tak naprawdę nie ma żadnych materialnych dowodów na to, że oddział przechodził w drodze powrotnej przez Łańcut, z wyjątkiem fotografii z kozą i relacji, które jak wykazaliśmy powyżej mylą Łańcut z Czudcem. Wszystko wskazuje także na to, że omawiana fotografia z kozą została wykonana niedaleko Czudca, a nie Łańcuta. Ponadto biorąc pod uwagę fakt, że „Zapora” zamierzał w drodze na Lubelszczyznę, jak najszybciej ponownie spotkać się z „Olkiem” i Lisem w okolicach Dobrynina, marsz z Jaszczurowej, przez Łańcut, a więc obchodzenie od wschodu Rzeszowa, wydaje się całkowicie niezrozumiały zwłaszcza, że żołnierze byli bardzo zmęczeni, a „Zaporze” bardzo się spieszyło. Wystarczy spojrzeć na mapę, aby przekonać się, że to przedsięwzięcie dosyć karkołomne. Czyżby zatem „Zapora” wraz ze swoim oddziałem nigdy nie przebywał w okolicach Łańcuta? Odpowiedź na to pytanie wymaga oczywiście dalszych badań. Nie można jednak lekceważyć relacji Mariana Pawełczaka, który jako jedyny twierdzi, że wraz z oddziałem zwiedzał powozownię zamku w Łańcucie. Jeżeli przyjmiemy, że taki fakt miał miejsce, to oznacza że od Jaszczurowej oddział przemieszczał się przez okolice Wielopola Skrzyńskiego w znane już lasy, położone na północ od Czudca, gdzie kwaterował przez cały dzień 10 września. Pomiędzy 11 a 12 września partyzanci musieli przekroczyć rzekę Wisłok w okolicach Babicy i udać się w kierunku Łańcuta. Trasa mogła prowadzić przez okolice Lubeni, Hermanowej, Chmielnika i Albigowej. Co ciekawe, z tego to mniej więcej okresu pochodzi istotna jak się wydaje informacja, zawarta w meldunku Komendanta Powiatowego MO w Rzeszowie ppor. Cwynara z dn. 28 września 1946 r. Wynika z niego, że w dniu 12 września, po informacjach spływających z terenu o pojawieniu się dużego oddziału partyzanckiego, do m. Budziwój udała się grupa operacyjna złożona z Plutonu Operacyjnego KPMO w Rzeszowie oraz Batalionu Operacyjnego KWMO w Rzeszowie. W trakcie przeprowadzonej obławy zauważono grupkę kilku uzbrojonych ludzi wycofujących się do lasu w okolicach Hermanowej. Nie doszło jednak do strzelaniny, ze względu na dużą odległość w jakiej od uciekających znajdował się pościg. Według zebranych przez milicjantów informacji oddział składał się z ok. 30 ludzi, a patrol go ubezpieczający z 5 osób. Partyzanci nikogo nie obrabowali, a jedynie próbowali sprzedać używane trzewiki w zamian za żywność. Miejscowi mieszkańcy nie rozpoznali także nikogo z żołnierzy podziemia. Analogie po analizie tego meldunku nasuwają się same. Czas, skład osobowy, ubezpieczenie oraz fakt, że nie używano przemocy wskazują jednoznacznie, że może chodzić o oddział „Zapory”. Poza tym trudno by było wskazać inne i tak liczne oddziały partyzanckie w tym okresie i na tym obszarze, które dodatkowo obierałyby kierunek północny. Analizując omawiany dokument, warto zwrócić także uwagę na fakt, że nie wspomina on o tym, żeby partyzanci porozumiewali się po ukraińsku lub z obcym akcentem, co pozwala wyeliminować ewentualność, że chodzi o oddział Ukraińskiej Powstańczej Armii (UPA).
Przypuszczalna data pojawienia się „Zaporczyków” w okolicach Łańcuta jest trudna do ustalenia. Mogło to być w okolicach 13 lub 14 września 1946 r. Według relacji Mariana Pawełczaka i Zdzisława Harasima, przed Łańcutem żołnierze mieli się sfotografować wraz z napotkaną po drodze kozą na tle przydrożnego lasu. Dodatkowo z relacji Mariana Pawełczaka wynika, że zdarzenie to miało miejsce niedaleko Łańcuta, co może wskazywać na kompleks leśny w okolicach m. Albigowa. W dalszej drodze oddział miał przechodzić obok zabudowań zamku w Łańcucie. Według tej samej relacji, żołnierze zwiedzili nawet powozownię pałacową. Biorąc pod uwagę dotychczasowy sposób wyboru trasy przemarszu, oddział mógł przebyć dalszą trasę od Łańcuta po przez Medynię Łańcucką do lasów w okolicy Głogowa Małopolskiego, a stamtąd przez Poręby Kupieńskie, Przedbórz, Leszcze, Niwiska, aż do okolic Toporowa. Z tego właśnie okresu pochodzi ciekawy meldunek KBW, który informuje, że w dniu 15 września „banda” w sile 40 ludzi napadła na wieś Brzezówka, położoną na południe od Kolbuszowej i leżącą na trasie przypuszczalnego marszu oddziału. W trakcie najścia wykonano wyrok na Pełnomocniku Akcji Siewnej Adamie Jemiole, który należał do Stronnictwa Ludowego. Brak jest jednak jakichkolwiek informacji, które pozwalałyby powiązać to zdarzenie z oddziałem „Zapory”. Wskazywałoby to jednak, że 15 września oddział znajdował się już w okolicach Kolbuszowej.
![](https://tajnahistoriarzeszowa.files.wordpress.com/2014/01/ipn-rz-00105-26-sprawozdanie-dot-bandy-zaporyz-1946-r.jpg)
IPN Rz 00105/26, Sprawozdanie dot. bandy „Zapory” z 1946 r | Źródło: www.tajnahistoriarzeszowa.wordpress.com
Jak wynika z meldunków KBW z tamtego okresu, natężenie operacji ze strony organów bezpieczeństwa tropiących nieustannie wszelkie przejawy bytności żołnierzy podziemia musiało stanowić coraz większy problem dla „Zapory”, „Olka”, Lisa i podlegających im oddziałów podziemia. Od 14 września w okolicach Mielca prowadziła bowiem działania grupa operacyjna w sile 60 żołnierzy 5 SBO KBW pod dowództwem kpt. Nowaka. Jej celem było zlokalizowanie i likwidacja oddziału Wojciecha Lisa. Ponadto dnia 18 września o godz. 22.00 skierowano z Rzeszowa w rejon miejscowości Ocieka, Leszcze, Blizna grupę 100 żołnierzy z 5 SBO KBW po dowództwem ppor. Nitki. Tej samej nocy o godz. 1.30 wyjechał w ten sam rejon kolejny oddział 100 żołnierzy pod dowództwem por. Wocha. Ich zadaniem było przeprowadzenie wspólnie z operującymi już na tym terenie grupami kpt. Nowaka i kpt. Ciesielskiego operacji przeciwko jak to ujęto: „bandzie NSZ „Zapora” i „Olka”. Całością operacji dowodził Szef Sztabu KBW Rzeszów, sowiecki oficer ppłk Rałdugin. Do tego należy oczywiście doliczyć rozlokowane na tym terenie jednostki sowieckie.
Ostatnia Bitwa (Świnki)
Analizując meldunki KBW i MO o przejawach działalności oddziału „Zapory” w okresie od 9 do 20 września, trudno jest ustalić precyzyjnie miejsce jego kwaterowania i przebieg dalszej marszruty. Wypada zatem ponownie odwołać się do lakonicznego wprawdzie, ale jedynego opisu tego fragmentu trasy, jaki przedstawił w swej książce Piotr Zwolak: „Po kilku dniach powrotnego marszu, dochodzimy do dużego wyrębu leśnego. Poplątane druty, zawalone baraki. Jest to słynna z okupacji Blizna-Pustków. To stąd leciały rakiety V2. Na kwatery zajmujemy niewielki zagajnik. Jak pięknie jest na łonie natury w polskim lesie! Robimy legowiska z gałęzi i mchu. Nareszcie doszło do generalnej bitwy z insektami. Ileż może się gnieździć na grzbiecie człowieka! Nie wiem skąd dostaliśmy cudowny proszek DDT. Dokładnie zasypałem nim wszystko, co nie było ludzką skórą. Od tego momentu ani jedna wesz nie pojawiła się na moim ciele. Noc jest piękna i ciepła. Na fioletowym niebie migocą gwiazdy. Którą sobie wybrać, aby nie zgasła za szybko? Trzeba sobie trochę pomarzyć… Wszak jesteśmy tacy młodzi, a tak niepewni jutra. Jeszcze kilka dni marszu i dochodzimy do Sanu. W drodze powrotnej nie robiliśmy już żadnej akcji. Chcemy bez strat w ludziach, szczęśliwie powrócić w rodzinne strony. W tym samym miejscu promem przeprawiamy się przez San. Jesteśmy nareszcie na swoich śmieciach. Furmankami po kilku godzinach dojeżdżamy do położonej w lesie miejscowości Gwizdów. Zajmujemy wszystkie chaty, stodoły i przybudówki na kwatery. Oddział „Misia” zajął pierwszą chatę wraz ze stodołą. Wystawiamy też wartę na drodze, którą przyjechaliśmy. Objął ją „Mikołaj” ze swoim erkaemem. Z powodu braku dostatecznej ilości domów, śpimy w chałupach, stodołach i na klepiskach. Zdążyliśmy się trochę przespać, kiedy przybiegł „Mikołaj”. Alarm. Zrywamy się jak oparzeni. Mówi, że drogą, którą przyszliśmy, idzie wojsko. Kiedy je zauważył, byli już blisko. „Miś” pyta go, dlaczego nie strzelał. Okazało się, że rozebrał erkaem, bo w wolnej chwili chciał go sobie przeczyścić. Zostawił go na końcu. Taki doświadczony i bojowy partyzant! Drugi raz w życiu widziałem „Misia” tak wściekłego. Na awanturę nie było jednak czasu. Łapiemy swoją broń i chcemy wyskoczyć ze stodoły, lecz jest już za późno. Nawała ognia z broni maszynowej rąbie po naszej stodole. Intuicyjnie przylegamy do klepiska. Z wrót stodoły sypią się drzazgi. Za chwilę odpadają. Słyszymy już ogień naszego zgrupowania z dalszych kwater. Wreszcie wypadamy grupami i pod ogniem obu stron wycofujemy się do swoich. Całe nasze zgrupowanie jest teraz na dużej polanie. Przeciwnik obsadził brzeg lasu i prowadzi zmasowany ogień. Powoli opanowujemy krytyczną sytuację. Rozciągnięci w długą tyralierę, przypuszczamy huraganowy ogień. Przeciwnik ani drgnie. Trwa ciągła wymiana zmasowanego ognia z obu stron. Nie ma co atakować dobrze zamaskowanych ubowców. Nawet ich nie widać. Widzimy tylko ukazujący się ogień z ich broni i wtedy strzelamy w te miejsca. Słychać już teraz tylko zlewający się grzmot ognia z obu stron. Żadna ze stron nie zamierza się cofać. „Zapora” podbiega do „Misia” i mówi, że mamy osłaniać naszym ogniem inne oddziały, które będą próbowały okrążyć ubowców i wtedy już ich nie wypuścimy. Zlikwidujemy ich bez litości. Pozostałe oddziały już realizują plan okrążenia. Resort przejrzał jednak nasze zamysły. Pękła ich obrona. Poleciała biała rakieta. Zaczęli się szybko wycofywać. Dopadamy lasu, ale już ich nie ma”.
>>> Zobacz także: Bitwa z obławą KBW pod Świnkami <<<
Relacje Piotra Zwolaka zdają się potwierdzać dokumenty KBW. Według jednego z meldunków, w dniu 20 września oddział „Zapory” przeszedł przez Ostrowy Tuszowskie, Jagodniki i Hadykówkę, a następnie na szosie Kolbuszowa – Majdan Królewski zatrzymał ciężarówkę z żołnierzami sowieckimi, zabijając jednego z nich, by następnie udać się przez Poręby Dymarskie w kierunku Raniżowa. Tego samego dnia pojawiły się meldunki o zaobserwowaniu oddziału w okolicach Wilczej Woli. Jak wspomina Marian Pawełczak, w drodze nad San, spotkali porzucone samochody UNRA, z których zarekwirowali proszek na wszy, a w napotkanej po drodze gorzelni zarekwirowano dużą ilość wódki i spirytusu. Informacje te spowodowały natychmiastową reakcję bezpieki oraz stacjonujących w pobliżu jednostek sowieckich. Jak wynika z dalszych meldunków KBW, tego samego dnia tj. 20 września o godz. 19.00 wyjechała z Rzeszowa w rejon Kolbuszowej grupa 15 żołnierzy z 5 SBO KBW pod dowództwem por. Czecharowskiego, celem skoordynowania działań operujących już na tym terenie oddziałów KBW kpt. Nowaka i ppor. Lubienieckiego z Armią Czerwoną. Dowództwo nad całością sił KBW liczących 123 żołnierzy objął por. Czecharowski. Ciekawe, że w relacjach uczestników rajdu brakuje jednak informacji o akcji przeprowadzonej 20 września w okolicach Hadykówki na ciężarówkę sowiecką. Nie potwierdzają tego również żyjący jeszcze żołnierze oddziału. Być może była to akcja osłonowa przeprowadzona przez któryś z oddziałów „Olka” lub „Lisa”. Okoliczny teren roił się bowiem od grup operacyjnych KBW, a przemarsz dużego oddziału przez ruchliwą szosę można było zabezpieczyć poprzez odwrócenie uwagi i związanie walką oddziałów bezpieki.
![](https://tajnahistoriarzeszowa.files.wordpress.com/2014/01/21.jpg)
Meldunek operacyjny Dowódcy 5 SBO WBW Rzeszów dot. operacji przeprowadzonej w okolicach m. Ruda i Blizne w dn. 18-19.09.1946 r., sygn. akt AIPN 679/1211 | Źródło: www.tajnahistoriarzeszowa.wordpress.com
Z dalszych meldunków KBW wynika, że już 20 września organa bezpieczeństwa posiadały informacje o kierunku przemieszczania się oddziału. Dlatego pobyt w otwartym terenie stawał się coraz bardziej trudny. Tylko szybki przerzut całego zgrupowania na daleką odległość mógł zgubić i zaskoczyć przeciwnika. Według Piotra Zwolaka, w drodze na Lubelszczyznę do oddziału dołączyli „Tarzan” i „Francuz” z grupy „Olka”. Tak ostatnie chwile pobytu zgrupowania „Zapory” na Podkarpaciu opisuje Marian Pawełczak: „Ludność, z którą zapoznawaliśmy się w marszu była do nas nastawiona spokojnie, chociaż bez entuzjazmu, niemniej zachowywaliśmy wszelkie środki ostrożności, między innymi nie wypuszczając z kwater przygodnych gości gospodarzy w czasie naszego pobytu. Po dotarciu na tereny „Lisa” i „Olka”, którzy nas serdecznie ugościli, powróciliśmy do kwaterowania w lasach, gdyż po naszym poprzednim pobycie – władze UB utrzymywały ciągłe pogotowie i penetrowały teren. Noce były coraz chłodniejsze, a ognisk nie wolno było rozniecać; dopiero nad ranem i pod warunkiem spalania wyłącznie suchego, bezdymnego drewna. Pamiętam jak po przespaniu nocy na igliwiu pozbieranym spod sosen – rano zrywały się zmarznięte postacie i biegły rozgrzać się przy zapalonych ogniskach. Przeziębiłem się w końcu i musiałem leżeć, pocąc się pod i na zgromadzonych przez kolegów płaszczach. Nagle alarm któregoś dnia i potrzeba szybkiego marszu, gdyż pod las podeszły grupy pacyfikacyjne. I choroba gdzieś znikła – dodatkowy pot wydzielony w szybkim i forsownym marszu wypędził ją z organizmu. A potem próba powtórnego przejścia przez San, który był dniami i nocami patrolowany przez oddziały MO, UB i KBW z Rzeszowa, Mielca i Dębicy, Niska i Stalowej Woli. Kilka razy podchodziliśmy pod San i po stwierdzeniu zasadzki musieliśmy wracać do lasu. Nie było w końcu co jeść, a nawet brakowało wody do picia. Pamiętam, „Miś” pewnego razu nazbierał grzybów, popularnie zwanych bilami – podejrzewanych o lekkie właściwości trujące (wtedy mieliśmy jeszcze resztki wody), wygotował je dokładnie, a na koniec podsmażył w bańce do odciągania śmietany z mleka. Z bańki wytopiła się i wymieszała z grzybami masa podobna do smoły, którą uszczelnione było dno bańki. W celu zmniejszenia ilości chętnych do spożycia grzybów, dodał jeszcze do nich pasty do zębów. Nikomu to nie przeszkadzało, grzyby nam bardzo smakowały i nikomu nie zaszkodziły. Gdy zabrakło już wody pitnej, szukaliśmy głębszych miejsc w koleinach dróg leśnych, gdyż były tam ślady wilgoci i przez chusteczki do nosa próbowaliśmy chociaż lekko zwilżyć usta. Wreszcie pewnej ciemnej i wietrznej nocy, odkryliśmy niestrzeżone miejsce nad Sanem – naprzeciw domu przewoźnika. We dwóch z „Misiem” przepłynęliśmy rwący San, z jedną ręką, w której był pistolet uniesioną do góry. Przewoźnika nie było w domu, więc „Misio” przepłynął łódką z powrotem, a ja utrzymywałem przyczółek. Pierwsza grupa przywiozła mi ubranie, ale całe mokre. Ruszyliśmy w kierunku lasów janowskich. Wobec mokrego umundurowania szedłem owinąwszy się kocem. Wreszcie gajówka w miejscowości Świnki – upragniona kwatera. Wysuszyłem odzież, „Kazek” przygotował w kuchni smakowite jedzenie. Żołnierze z „Misiem” i „Renkiem” spali w stodole, komendant leżał na jakiejś szerokiej ławie, „Wrzos”, „Zawada” i ja pokotem na podłodze zaścielonej garścią słomy. Nie mogliśmy zasnąć obiecując sobie jak za chwilę smacznie podjemy. Nagle usłyszeliśmy świst kul nad naszymi głowami, jednocześnie zjadliwy terkot broni maszynowej. Do drzwi wejściowych musieliśmy się doczołgać, jak również prawie na brzuchach zjechaliśmy po kilku schodach do sadu, taki był gęsty i nisko koszący ostrzał. W takich samych warunkach opuszczały stodołę oddziały „Renka” i „Misia”. Kto jednak tylko wysunął się z budynków, otwierał ogień, który wkrótce zahamował atak wroga i pozwolił nam pod komendą „Starego” zaatakować las, w którym czaił się resort. Zaskoczenia nie byłoby, gdyby nie został z miejsca ranny w nogę erkaemista „Rota” – Marian Wójcik, który stał na warcie z niesprawnym – jak się później okazało diegtiarowem. Rkm wystrzelił mu tylko jeden raz. Ubecy wówczas dopadli do skraju lasu i mieli jak na dłoni naszą kwaterę oraz rozciągającą się wokół polanę. Po odepchnięciu resortu z pierwszej pozycji natarcia, komuniści próbowali okrążyć nas, przesuwając się lasem obrzeżającym polanę. W tym czasie został ranny drugi żołnierz, też erkaemista ps. „Sokół” – Edward Kwiatkowski. Przewożono obydwóch rannych wozem konnym na drugą stronę polany, co opóźniało nieco wycofywanie. Obiegający polanę ubecy zbliżali się do miejsca stykającego się z wylotem polany na główny las, co mogło w ogóle uniemożliwić wydobycie się z planowanego przez nich okrążenia. Komendant dał mi rozkaz, ażebym z Mariana „Roty” diegtiarowem zajął stanowiska naprzeciwko nadbiegających ubeków. Biegnąc na to miejsce sam, bez amunicyjnego, krzyknąłem do „Jaskółki” – Kazimierza Niewielskiego, doświadczonego erkaemisty, aby uważał co się ze mną dzieje i wspomógł w razie potrzeby. Za chwilę za jakimś krzaczkiem ustawiłem jak najkorzystniej erkaem i z napięciem czekałem na zbliżających się wrogów. Nadbiegali ponad rowem, pomiędzy rzadkimi drzewami. Wymierzyłem i bach! Zamiast serii pojedynczy strzał. Ubecy jednak jak niepyszni z powodu wykrycia ich zamiarów, cofnęli się do tyłu. Ja tymczasem, zawiedziony i zdenerwowany szamotałem się z zamkiem, nie mogąc wyciągnąć łuski z komory nabojowej. „Zapora” tymczasem grzmiał tubalnym głosem: „Morwa”, ognia! „Morwa”, ognia! „Jaskółka” widząc co się dzieje, przysłał mi amunicyjnego z wyciorem – usunęliśmy łuskę. Amunicyjny „Jaskółki” odbiegł, ja wystrzeliłem znów pojedynczo, gdyż kolejna łuska utkwiła w komorze zamka. Całe szczęście, że „Jaskółka” mógł w tym czasie przesunąć kierunek swojego ostrzału na mój cel – co wykonał bardzo skutecznie. Mieliśmy otwartą drogę do wycofania się w większą przestrzeń leśną. Walka ta trwała ponad pół godziny 22 września 1946 r., rozpoczęła się o godzinie 5 rano, atakowało nas ponad 110 wrogów”.
Według ustnej relacji Mariana Pawełczaka żołnierze oddziału byli w ostatniej fazie rajdu na skraju wyczerpania. Z powodu panujących wówczas upałów i forsownego marszu najbardziej doskwierał im brak wody. Na przeprawę przez San musieli oczekiwać kilka lub kilkanaście godzin, wyczekując dogodnego momentu, aby ominąć liczne patrole wojska i milicji. W żołnierskich menażkach nie było już wtedy ani kropli wody, a mjr „Zapora” zabronił oddalać się od oddziału w poszukiwaniu studni. Dlatego gdy „Morwa” wraz z kilkoma żołnierzami oddziału zobaczyli wielką kałużę brunatnej wody, rzucili się do niej aby ugasić pragnienie. W tym momencie pojawił się niespodziewanie „Zapora” i przystawiając jednemu z klęczących nad sadzawką żołnierzy pistolet do głowy powiedział: „Może od razu was zastrzelę, żebyście nie musieli umierać w męczarniach?”.
Przeprawa przez San musiała nastąpić w tym samym co poprzednio miejscu, w nocy z 20 na 21 września. Potwierdza to meldunek Komendy Wojewódzkiej MO w Rzeszowie przesłany do Komendy Wojewódzkiej MO w Lublinie, w którym informowano, że: „Dnia 21.IX.1946 r. Pow. Kom. MO w Nisku została powiadomiona, że banda w sile ok. 100 ludzi przeprawiła się promem w miejscowości Pysznica, gdzie pobiła kilkunastu gospodarzy, zabierając garderobę i wybijając szyby. W pościg za bandą udało się 18 ludzi z Kom. Pow. MO w Nisku, 19 z PUBP z Niska, 70 żołnierzy KBW z Leżajska pod ogólną komendą tow. Kpt. Sułakowa. Po śladach furmanek, którymi jechała banda, pościg dotarł do miejscowości Gwizdów. Tam pościg odpoczywał w lesie. O godz. 5 rano rozpoczęto dalszy pościg. Pod miejscowością Świnki pow. Kraśnik natknęliśmy się na bandę. Nasza grupa przystąpiła natychmiast do ataku na bandę przebywającą na kwaterach. Po półgodzinnej walce, banda wycofała się w kierunku Zaklikowa. Jak ustalono, była to banda „Zapory”, uzbrojona w „erkaemy” i 1 „cekaem”. Banda była w mundurach”.
W następujący sposób meldunek ten skomentował w swej książce Piotr Zwolak: „Żaden chłop nie został pobity, żadne okno nie zostało wybite, żaden chłop nie utracił garnituru. Sowiecki kpt. Sułakow meldował, że „banda była w mundurach”. Przecież nasze oddziały składały się z synów chłopów, robotników i inteligencji. To my broniliśmy chłopów przed kołchozami. To wioski nas żywiły i ochraniały. Nigdy bez powodu nikt nie został pokrzywdzony. Akcja rozpoczęła się pod Świnkami. Po półgodzinnej walce, cała banda zdrajców pod dow. Sowieckiego oficera uciekła w popłochu, bo groziło im całkowite okrążenie w lesie. Wycofali się przez Modliborzyce i Janów, opatrując swoich rannych i razem z zabitymi wywieźli ich do Niska”. W innym miejscu Piotr Zwolak pisze: „Rannego Mariana Wójcika ps. „Warta” zawieźliśmy do Adama i Marysi Momotów, mieszkających we wsi Biała k. Janowa, od których parę dni wcześniej odszedł z meliny wyleczony „Cygan” z oddziału „Wołyniaka”. Sprowadzony doktor Sowiakowski zabezpieczył źle wyglądająca ranę. Przy okazji od doktora dowiedzieliśmy się, że UB i KBW, które uczestniczyły w akcji przeciwko nam, umieściło w szpitalu kilku swoich zabitych i rannych. Ilu, tego nie wiedział”.
![](https://tajnahistoriarzeszowa.files.wordpress.com/2014/01/fragment-ewidencji-band-wubp-rzeszc3b3w-z-1946-r.jpg)
Fragment Ewidencji band WUBP Rzeszów z 1946 r.(Zbiory IPN/O Rzeszów) | Źródło: www.tajnahistoriarzeszowa.wordpress.com
Informacje o udziale jednostki KBW w pościgu i bitwie z oddziałem „Zapory”, potwierdzają również meldunki tej formacji. Wynika z nich, że w dniu 21 września, operująca w okolicach Leżajska grupa operacyjna 5 SBO KBW pod dowództwem sowieckiego oficera kpt. Szułakowa otrzymała rozkaz udania się w pościg za oddziałem „Zapory”, który miał się pojawić w okolicach miejscowości Studzieniec w powiecie Niżańskim. W dniu 22 września dogoniono „Zaporę” we wsi Świnki w powiecie janowskim, gdzie doszło do walki, w czasie której partyzanci „stracili 4 zabitych i 6 rannych. Na polu walki pozostawili 2 zabitych, 3 dyski od RKM-ów, 1 dysk od ppsz, 1 dubeltówkę, 1 minę oraz czapki wojskowe, płaszcze i koce. Jak wynika z dalszej części omawianego meldunku „wskutek tego, że znajdujący się w odległości 2 km oddział 29 PAL-u WP nie udzielił pomocy walczącej grupie kpt. Szułakowa, bandyci korzystając z tego – zbiegli w rozproszeniu”. Jednocześnie dokumenty KBW wskazują, że dane o stratach zostały ustalone na podstawie dochodzenia przeprowadzonego przez komisję złożoną z przedstawicieli KBW, Grupy operacyjnej „Rzeszów” i WUBP w Rzeszowie. Ustalono je na podstawie zeznań schwytanych trzech „współpracowników bandy”. Tymczasem z pisemnej relacji Harasima wynika, że oddział nie miał zabitych, a jedynie dwóch rannych, z których jeden o ps. „Sokół” po kilku godzinach zmarł. Wersję tę potwierdza również Marian Pawełczak pisząc w swoich wspomnieniach, że: „Ranny „Rota” stracił nogę (musiała być amputowana), „Sokół” umarł z głową na moich kolanach, gdy głaskałem go po bujnych, ciemnych włosach uspokajając, że koledzy przywiozą z Janowa lekarza, który uratuje mu życie. Osobiście nie wierzyłem w taką możliwość, jak i „Krystyna”, „Seniora”, która próbowała w różny sposób złagodzić cierpienia „Sokoła”. Przed śmiercią musiał, bardzo cierpieć, gdyż błagał nas, abyśmy oddali mu zabrany pistolet. Pochowaliśmy go pod wysoką sosną, zaznaczając na niej miejsce jego spoczynku, wyrżniętym na drzewie krzyżykiem”.
Jakie były cele i założenia rajdu?
Zaskakujące wydaje się to, że opisane wydarzenia wciąż czekają na fachowe opracowanie historyczne i miejsce na mapie ważnych wydarzeń powstania antykomunistycznego na Podkarpaciu. Pomimo, że zgrupowanie mjr „Zapory” było jednym z najważniejszych zgrupowań partyzanckich WiN, do dzisiaj nie podjęto kompleksowych badań nad tym epizodem z jego działalności. A wystarczy chociażby wyjechać w teren i spróbować odnaleźć żyjących jeszcze, jak to wynika z niniejszego artykułu świadków, zwłaszcza, że Marian Pawełczak wspomina, że: „Często korzystaliśmy również z przewodników”. Wokół omawianych wydarzeń narosło wiele legend i mitów, które wymagają historycznej analizy. Do dzisiaj chociażby niejasne są przyczyny, z powodu których major „Zapora” zdecydował się na opuszczenie macierzystego terenu działania i rozpoczęcie trwającego prawie dwa miesiące rajdu po nieznanym i nierozpoznanym terenie nowoutworzonego województwa rzeszowskiego. Informacji takiej nie posiadali także zwykli żołnierze z jego oddziału, którzy w spisanych po upadku komunizmu wspomnieniach przedstawiali liczne hipotezy na ten temat. Wedle jednej z nich, oddział miał się skontaktować ze zgrupowaniem „Ognia” na Podhalu, które chciano rzekomo podporządkować WiN. Wersja ta wydaje się dosyć mało prawdopodobna, przede wszystkim ze względu na fakt, że operację taką można było przeprowadzić o wiele skromniejszymi siłami, wysyłając miejscowych kurierów WiN, bez konieczności organizowania eskapady licznego i rzucającego się w oczy bezpiece oddziału partyzanckiego z terenu Lubelszczyzny. Poza tym działalność „Ognia” była dobrze znana szefostwu Obszaru Południowego WiN, które wykorzystywało własne kanały kontaktowe z nim. Temat ten poruszają m.in. Zdzisław Zblewski w swej książce pt. „Okręg Krakowski Zrzeszenia „Wolność i Niezawisłość” 1945-1948” oraz Maciej Korkuć w książce „Niepodległościowe oddziały partyzanckie w Krakowskiem 1944-1947”. Inna, zgoła fantastyczna w swej wymowie wersja mówi z kolei o rzekomych planach uprowadzenia córek Bolesława Bieruta, które miały w tym czasie przebywać w Zakopanem. Obu tym wersjom przeczą niestety fakty związane z kierunkiem marszu oddziału, który kierował się wyraźnie w kierunku Przełęczy Dukielskiej. Nie był to zatem kierunek na Podhale. Również trzecia wersja, która mówi, że „Zapora” miał szukać kontaktów z podziemiem ukraińskim nie trzyma się kolokwialnie rzecz ujmując kupy. Kontakty wysokich rangą przedstawicieli WiN i UPA na terenie Lubelszczyzny i Podkarpacia sięgają bowiem swymi początkami 1945 roku i zostały znakomicie udokumentowane m.in. przez ich uczestnika Mariana Gołębiewskiego oraz doskonale opisane m.in. w książkach Rafała Wnuka „Lubelski Okręg AK, DSZ i WiN 1944-1947” i w pracy tego samego autora napisanej wraz z Grzegorzem Motyką pt. „Pany i rezuny. Współpraca AK-WiN i UPA”. Nie udało się także dotąd odnaleźć wiarygodnych dokumentów, które rzuciłyby nowe światło na ten wątek. Najbardziej wiarygodna wydaje się zatem najczęściej przytaczana hipoteza, zgodnie z którą „Zapora” miał rozpoznać teren i możliwości przejścia całym oddziałem do alianckich stref okupacyjnych w Niemczech lub w Austrii. Może o tym świadczyć kierunek obrany przez oddział oraz fakt jego zamaskowania i całkowitej konspiracji na przemierzanym terenie. Oddział poruszał się bowiem przeważnie nocą, w ciągu dnia pozostając na kwaterach. W przypadku próby przekroczenia granicy lub rozpoznania systemu zabezpieczeń, takie środki bezpieczeństwa miały określone i bardzo ważne znaczenie. Nie trudno sobie bowiem wyobrazić, że informacje o dużym oddziale partyzanckim zmierzającym w kierunku granicy musiałyby spowodować alarm jednostek bezpieczeństwa rozlokowanych na tym terenie oraz znaczne wzmocnienie patroli granicznych WOP, co de facto miałoby negatywne skutki dla przebiegu całej operacji. Dodatkowo należy zwrócić uwagę na jeszcze jeden dosyć istotny fakt. Jak wynika bowiem z relacji Mariana Pawełczaka, „Zapora” umówił się z Aleksandrem Rusinem ps. „Olek”, że w drodze powrotnej cały oddział ponownie zatrzyma się u niego na kwaterze. Może to wskazywać, że mjr Dekutowski nie zamierzał przekraczać granicy i planował powrót na Lubelszczyznę. Oczywiście odpowiedzi na te wszystkie pytania muszą być zawarte w meldunkach, które „Zapora” sporządzał dla swoich przełożonych z Lubelskiego Okręgu WiN, jednak archiwum zgrupowania nie zostało do dnia dzisiejszego odnalezione.
![](https://tajnahistoriarzeszowa.files.wordpress.com/2014/01/26.jpg)
Meldunek operacyjny Dowódcy 5 SBO WBW Rzeszów dot. operacji przeprowadzonej przeciwko oddziałowi „Olka” w okolicach Mielca w dn. 19-20.09.1946 r., sygn. akt AIPN 679/1211 | Źródło: www.tajnahistoriarzeszowa.wordpress.com
Cichociemny kontra KBW
Poszukując prób odpowiedzi na pytanie o cel rajdu zgrupowania „Zapory” po Podkarpaciu, należy również uwzględnić dotychczasowe ustalenia historyków, z których wynika, że w lipcu 1946 roku, a więc już po referendum ludowym, sytuacja zgrupowania „Zapory” na terenie Lubelszczyzny była dosyć trudna. Ze względu na dużą aktywność sił bezpieczeństwa, toczono nieustanne potyczki, w trakcie których ginęli ludzie. Jak wspomina Marian Pawełczak: „istniało stałe zagrożenie, a w związku z tym utrzymywaliśmy ciągłą gotowość do obrony”. W ten sam sposób wypowiedział się Zdzisław Harasim, twierdząc, że: „Na Lubelszczyźnie KBW tak nas obstawiło, że trudno było się poruszać. Dlatego przeskoczyliśmy za San, żeby trochę odpocząć. Na Lubelszczyźnie tyle było tych z KBW, ubowców i sowietów, że trudno nam się było poruszać. My zawsze tylko w nocy maszerowaliśmy, a w dzień ukrywaliśmy się, żeby odpocząć i coś zjeść. Ciężko było”. Dodatkowo Marian Pawełczak wskazuje, że chodziło także o ochronę ludności cywilnej, gdyż KBW na masową skalę pacyfikował wsie, które udzielały schronienia partyzantom. Dochodziło również do podpaleń poszczególnych przysiółków i pojedynczych gospodarstw. Strategicznym bowiem celem władz komunistycznych było wówczas wykorzystanie uczucia przygnębienia i apatii, które dominowało wśród działaczy podziemia po ogłoszeniu wyników referendum i maksymalne sterroryzowanie PSL-owskiej opozycji oraz całego społeczeństwa. W walce z partyzantką zastosowano metody przejęte od sowieckiego NKWD, m.in. w dniu 23 lipca 1946 r. wszedł w życie rozkaz Ministra Bezpieczeństwa Publicznego o powołaniu specjalnych i stałych grup operacyjnych do tropienia oddziałów podziemia. Złożone z funkcjonariuszy UB i MO dysponowały one całym aparatem operacyjnym na danym terenie oraz własnymi środkami transportu i łączności. Taktyka ta sprawdziła się. Dzięki wzmożonej akcji antypartyzanckiej, władze bezpieczeństwa zdobywały coraz więcej informacji na temat struktur podziemia. Tuż przed referendum poległ legendarny dowódca zgrupowania partyzanckiego na terenie Rejonu WiN Puławy Marian Bernaciak ps. „Orlik”. W nocy z 2 na 3 lipca 1946 roku „Uskok” i „Zapora” wpadli w zasadzkę urządzoną przez KBW w miejscowości Radzic w powiecie lubartowskim. Doszło do walki, w czasie której żołnierze obu oddziałów musieli przebijać się z okrążenia. Zginęło wówczas dwóch żołnierzy „Zapory”. W dniu 6 lipca podległy „Zaporze” oddział „Jadzinka” natknął się na grupę KBW, z którą stoczył walkę, zabijając kilku żołnierzy. Z kolei 26 lipca funkcjonariusze UB aresztowali Komendanta Rejony WiN Radom-Kozienice Franciszka Jaskólskiego ps. „Zagończyk”, który za namową władz bezpieczeństwa ujawnił podległe sobie struktury. W krótkim czasie doprowadziło to do licznych aresztowań na terenie Lubelskim Okręgu WiN i miało prawdopodobnie decydujący wpływ na późniejsze rozbicie przez UB komendy Okręgu. Wydarzenia te oraz utrzymujący się permanentny stan zagrożenia ze strony grup operacyjnych UB doprowadziły do podjęcia decyzji o wyprowadzeniu części oddziałów z terenu Lubelszczyzny i zamelinowaniu ich na terenie Puszczy Sandomierskiej, zwłaszcza że okolice te były dobrze znane pochodzącemu z Tarnobrzega „Zaporze”, także z okresu wcześniejszych rajdów podległych mu oddziałów. Na stałe zagrożenie ze strony grup operacyjnych wskazuje także adiutant „Zapory” Jerzy Miatkowski ps. „Zawada”, który w trakcie prowadzonego przeciwko niemu śledztwa miał stwierdzić m.in., że: „Po śmierci „Zbyszka” w lipcu 1946 r. przez „Zaporę” mianowany zostałem jego adiutantem i od tej pory stale byłem razem z „Zaporą”. W tym czasie sytuacja nasza pogarszała się ze względu na wzmożoną działalność UB i WP. „Zapora” postanawia ze swoimi oddziałami udać się w inne tereny”. Analizując wspomniane zagadnienie, należy również zwrócić uwagę, że sam „Zapora” stwierdził w trakcie procesu sądowego, że: „[…] Następnie znaleźliśmy się na terenie Rzeszowskim, utrzymując łączność z tamtejszym inspektoratem i podległymi mu bandami”. Może to świadczyć o tym, że jego rajd na Podkarpacie organizowany był w porozumieniu ze strukturami Okręgu Rzeszowskiego WiN. Także wymienieni wcześniej przewodnicy oddziału w drodze do m. Czudec, mogą wskazywać, że w organizację przemarszu oddziału zaangażowane były miejscowe struktury WiN. Co ciekawe, w aktach śledztwa i procesu „Zapory” i jego podkomendnych brakuje początku kluczowego dla tego problemu protokołu przesłuchania, w którym słynący z sadyzmu oficer śledczy MBP por. Jerzy Kędziora zadaje mjr Dekutowskiemu szczegółowe pytania dotyczące rajdu w Rzeszowskie. Czyżby komuś w resorcie bezpieczeństwa tak bardzo zależało na tym, aby ta sprawa pozostała tajemnicą? Nie wiadomo. Miejmy nadzieję, że odpowiedź na to pytanie przyniosą badania nad działalnością Hieronima Dekutowskiego jakie prowadzą Oddziały IPN w Lublinie i Rzeszowie.
Niewątpliwie bilans niemal dwumiesięcznego rajdu zgrupowania „Zapory” po Podkarpaciu wygląda imponująco. Ilość stoczonych potyczek i przeprowadzonych akcji dywersyjnych, a także ilość środków zaangażowanych przez komunistyczne organa bezpieczeństwa przeciwko pojedynczemu oddziałowi podziemia nie ma prawdopodobnie precedensu na omawianym terenie. Uwzględniając dodatkowo straty poniesione przez formacje komunistyczne w walce z „Zaporczykami” oraz fakt, że żaden z żołnierzy oddziału nie zginął, a jedynie dwóch zostało rannych, należy wyrazić głębokie uznanie dla talentów dowódczych majora Hieronima Dekutowskiego. Te wydarzenia mają także inne symboliczne znaczenie. Jeżeli przyjmiemy, że omawiany rajd stanowił poligon, na którym starły się ze sobą metody walki partyzanckiej cichociemnych w postaci majora „Zapory” z metodami stosowanymi przez wojska NKWD w postaci KBW, to bilans ten jest wyraźnie zwycięski dla żołnierzy polskiego podziemia niepodległościowego.
Apel
W celu kompleksowego opisania omawianych wydarzeń i odtworzenia trasy rajdu oraz ze względu na niezwykle skromną bazę źródłową, niezbędne i pilne jest przeprowadzenie badań terenowych oraz archiwalnych, łącznie z poszukiwaniem żyjących jeszcze świadków tamtych wydarzeń. Dlatego autorzy Tajnej Historii Rzeszowa zwracają się z apelem do wszystkich, którzy dysponują relacjami lub dokumentami mogącymi przybliżyć okoliczności związane z pobytem mjr „Zapory” na Podkarpaciu, o ich dostarczenie redakcji.
Podczas prac nad artykułem wykorzystano m.in.:
- Ewa Kurek, Zaporczycy, Lublin 1995
- Zaporczycy. Relacje, oprac. E. Kurek, t. I, Lublin 1997; t. II, 1998; t. III, 1998; t. IV, 1999; t. V, 1999.
- Piotr Zwolak, My z oddziałów Zapory…, Lublin 1999.
- Marian Pawełczak, Wspomnienia „Morwy”, Lublin 1997.
- „Zaporowcy” przed sądem UB, oprac. H. Pająk, Lublin 1997.
- Akcje oddziałów „Zapory” w tajnych raportach UB-MO, oprac. H. Pająk, Lublin 1996.
- Adam F. Baran, Pseudonim „Zapora”. Mjr cc. Hieronim Dekutowski (1918-1949), Staszów 1996.
- Rafał Wnuk, Lubelski okręg AK, DSZ i WiN 1944-1947, Warszawa 2000.
- Mirosław Surdej, Oddział Partyzancki Wojciecha Lisa 1941-1948, Rzeszów 2012.
- AIPN 679/1211; AIPN 578/211, Meldunki KBW Rzeszów.
- Relacje i dokumenty z archiwum THR.
Autor: Marcin Maruszak
Artykuł został przedrukowany za zgodną autora. Pierwotnie ukazał się na stronie
>>> Tajna Historia Rzeszowa <<<