Uciec z Rakowieckiej: „Zapora” w pułapce bezpieki

Hieronim Dekutowski „Zapora” był jednym z najsłynniejszych bohaterów antysowieckiej partyzantki, najbardziej poszukiwanym przez oddziały NKWD i UB żołnierzem Lubelszczyzny. Jego oddziały partyzanckie stanowiły do 1947 roku najważniejsze ośrodki oporu zbrojnego przeciwko niemieckiemu i sowieckiemu okupantowi. „Zapora” za swoją walkę w obronie ojczyzny zapłacił bardzo wysoką cenę.
Mimo prowadzonych przez Hieronima Dekutowskiego „Zapory” rozmów na temat ujawnienia i gwarancji bezpieczeństwa wychodzącym z „lasu”, Urząd Bezpieczeństwa Publicznego przez cały czas aktywnie tropił „Zaporę”, wysyłając w teren setki funkcjonariuszy i żołnierzy KBW. W tych okolicznościach „Zapora” podjął decyzję o opuszczeniu Lubelszczyzny. Resort bezpieczeństwa, który pozyskiwał informacje o planach „Zapory” od blisko 83 tajnych współpracowników i agentów działających w jego najbliższym otoczeniu, m.in. Stanisława Wnuka „Opala” oraz łączniczki Komendy Okręgu Heleny Moor „Juki”, przygotował prowokację. Jednym z jej elementów było stworzenie nowej fikcyjnej organizacji konspiracyjnej, która wydała rozkaz „Zaporze” opuszczenia zagrożonego terenu i następnie przygotowanie jego „przerzutu” na Zachód. Całość akcji miała uwiarygodnić postać wcześniejszego bezpośredniego przełożonego Dekutowskiego – aresztowanego w 1946 roku inspektora lubelskiego WiN Franciszka Abraszewskiego „Boruty”.
12 września 1947 roku „Zapora” wydał swój ostatni rozkaz, przekazując dowództwo nad nieujawnionymi żołnierzami Zdzisławowi Brońskiemu „Uskokowi”. Dla ułatwienia koordynacji działań na dowódcę grup działających w powiecie kraśnickim, lubelskim oraz zamojskim wyznaczył Mieczysława Pruszkiewicza „Kędziorka”, który miał przekazywać „Uskokowi” raporty ze swojej działalności. Tego dnia „Zapora” wystosował również prywatny list do Brońskiego, w którym pisał: […] wyjeżdżam na angielską stronę – jestem umówiony z chłopakami co do kontaktów, jak będę po tamtej stronie. Stary – najważniejsze nie daj się nikomu wykiwać i bujać, jak tam wyjadę, załatwię nasze sprawy pierwszorzędnie – kontakt będziemy mieć i tak. Czołem – Hieronim.

Jedno z ostatnich zdjęć mjr. Hieronima Dekutowskiego „Zapory”. Zostało zrobione podczas spotkania z kpt. Zdzisławem Brońskim „Uskokiem” w lipcu 1947 r.
Dekutowski w podróż na zachód wyruszył ze swoim przełożonym, ostatnim inspektorem lubelskim WiN, Władysławem Siłą-Nowickim „Stefanem”, oraz podkomendnymi: Stanisławem Łukasikiem „Rysiem”, Romanem Grońskim „Żbikiem”, Jerzym Miatkowskim „Zawadą”, Edmundem Tudrujem „Mundkiem”, Arkadiuszem Wasilewskim „Białym” oraz Tadeuszem Pelakiem „Junakiem”. Cała grupa została zatrzymana w dniach 16-17 września 1947 roku na punkcie kontaktowym w Nysie, a już następnego dnia przewieziona do aresztu Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Będzinie, gdzie zatrzymanych poddano wielotygodniowym przesłuchaniom. Prowadzili je dwaj znani z sadyzmu funkcjonariusze MBP – Eugeniusz Chimczak oraz Jerzy Kędziora. Dochodzenie prowadzono najpierw w Będzinie, a później w Warszawie w areszcie wewnętrznym MBP przy ul. Koszykowej. Śledztwo zakończono 31 maja 1948 roku. Liczący 46 stron maszynopisu akt oskarżenia przeciwko Dekutowskiemu przygotował Eugeniusz Chimczak 8 lipca 1948 roku.
Proces w „sprawie karnej Nowickiego Władysława i innych oskarżonych z art. 88 §1 i 2 KKWP i dalsze”, bo tak była ona określana w dokumentacji resortu, trwał z przerwami 10 dni, tj. od 3 do 15 listopada 1948 roku, chociaż początkowo rozpisany był wyłącznie na 3 dni. W tym czasie Wojskowy Sąd Rejonowy w Warszawie obradował w składzie: mjr Józef Badecki jako przewodniczący oraz ławnicy: plut. Kazimierz Obiada i kpr. Wacław Matusiewicz.
Siła-Nowicki po latach wspominał, że na rozprawę ubrano nas w mundury Wehrmachtu. Ten mundur hańbił katów, nie ofiary. I nieskończenie ważniejszym od naszego ubrania było to, co przed sądem krzywoprzysiężnym mówiliśmy podczas procesu. W sądzie wszyscy zachowali się godnie, nie kajali się, nie przyznawali się do absurdalnych zarzutów. „Zapora” wziął na siebie cała odpowiedzialność.
>>> Czytaj także: Proces grupy Hieronima Dekutowskiego „Zapory” <<<
Wyrok w sprawie został ogłoszony 15 listopada 1948 roku. Komunistyczny sąd „uznał, że wina oskarżonych została całkowicie udowodniona” i w związku z tym skazał wszystkich na karę śmierci. Wyrok wraz z uzasadnieniem został sporządzony na 86 stronach. Ośmiu oskarżonym przypisano łącznie 46 kwalifikacji karnych, z czego większość pochodziła z okresu przed ujawnieniem w ramach amnestii z 1947 roku, a co za tym idzie, w świetle ówczesnego prawa nie powinny być brane pod uwagę przy wymierzaniu kary.
Po procesie grupa ośmiu skazanych na karę śmierci została przetransportowana do Więzienia Śledczego MBP mieszczącego się przy ul. Rakowieckiej w Warszawie. Umieszczono ich w narożnej celi nr 53 znajdującej się na ostatnim piętrze pawilonu ogólnego, nazywanego przez więźniów „ogólniakiem”. Do celi tej trafiali skazani na karę śmierci oraz ci, którzy mieli odbywać kary dożywocia. Przed wojną była ona przeznaczona dla 24 więźniów, a w okresie powojenny zamykano w niej setki osób. Jeden z więźniów politycznych, Jerzy Woźniak „Jacek” po latach wspominał, że było w niej około dwustu osób. Spotkałem tam około sześćdziesięciu ludzi skazanych na karę śmierci. […] W celi było łącznie około trzydziestu Polaków skazanych na karę śmierci. Około piętnastu Niemców, gestapowców, członków SS, i około dwudziestu Ukraińców z takimi wyrokami. […] Siedzieli w niej nie tylko więźniowie polityczni, ale też przestępcy pospolici, skazani na kaes. […] Kara śmierci wykonywana była na nich przez powieszenie, podobnie jak na Niemcach. Kary śmierci na Polakach skazanych za czyny polityczne i Ukraińcach wykonywano przez rozstrzelanie.

Budynki mieszczące Areszt Śledczy przy ul. Rakowieckiej w Warszawie | Fot. Rutowska Grażyna Źródło: Narodowe Archiwum Cyfrowe, sygn. 40-W-116-1 (domena publiczna)
Pomimo grożącej kary śmierci, aresztowani „Zaporczycy” nie poddali się i podjęli próbę ucieczki. Prawdopodobnie jej plan zrodził się na przełomie grudnia i stycznia 1949 roku. Według relacji Władysława Minkiewicza, który przebywał od listopada 1948 roku na ogólniaku, w plany ucieczki był wtajemniczony Dekutowski oraz jego oficerowie, a także więźniowie kryminalni Kuźma i Józef Górski. W swoich wspomnieniach pisał, że […] postanowili wywiercić dziurę w suficie celi, w jej rogu, bezpośrednio nad klozetem, który był zasłonięty oszalowaniem z desek aż po sufit. Cela „kaesowców” położona była przy samym końcu korytarza, na drugim piętrze. Nad nią znajdował się tylko strych. Strychem można było dojść do miejsca nad przylegającym do „ogólniaka” jednopiętrowymi zabudowaniami gospodarczymi, potem należało wyjść na dach przez niewielkie okno, zjechać na powiązanych razem kilku prześcieradłach na dach tych zabudowań i stamtąd zeskoczyć na ciągnący się wzdłuż nich chodnik ulicy Rakowieckiej. […] ze stołków robiono w klozecie piramidę, sięgającą aż do sufitu. Po tej piramidzie Józio Górski wchodził co noc z wyostrzoną o beton łyżką i mozolnie wiercił nią dziurę w suficie, starannie zbierając gruz do typowego więziennego worka, zwanego u nas „samarą”. Potem ten gruz wrzucał do klozetu i spuszczał wodę, żeby nie pozostawiać żadnych śladów. […] wszyscy wtajemniczeni mieli kolejno nocne dyżury i w jakiś przemyślny sposób dawali znać Górskiemu jeśli ktokolwiek z niewtajemniczonych budził się i szedł do klozetu. Górski przerywał wówczas na chwilę prace i siedział sobie cichutko na szczycie swojej piramidy. Niestety w celi, w której przebywało wówczas chyba ponad stu więźniów, trudno było zachować do końca ścisłą tajemnicę. Dopuszczono więc z konieczności do grupy potencjalnych uciekinierów, przestępcę kryminalnego, Zygmunta Leśniaka, pełniącego obowiązki zastępcy celowego, który po prostu pewnej nocy nakrył Górskiego, w chwili gdy był on pogrążony w pracy. Po kilku tygodniach dziura była na tyle szorka, że Górski wszedł nią na strych i odbył trasę aż do okienka nad niskimi budynkami gospodarczymi. W zasadzie można już było podjąć śmiałą próbę ucieczki, postanowiono jednak zaczekać na czas, kiedy nadejdą bezksiężycowe noce.
Wobec powyższego, prawdopodobnie datę ucieczki wyznaczono na 17 lub 18 stycznia 1949 roku. Jednakże nie doszła ona do skutku, gdyż tej nocy wykonywano wyroki śmierci na Niemcach, co spowodowało ogłoszenie w więzieniu alarmu i wzmocnienie czujności strażników. W oczekiwaniu na kolejna sposobność jeden z więźniów nie wytrzymał nerwowo i zameldował o planowanej ucieczce licząc na złagodzenie wyroku. Jak relacjonował Jerzy Woźniak: […] nagle otworzyły się drzwi. Wydano komendę: „Padnij na ziemię” i zaczęli wyczytywać nazwiska osób do wyjścia. Nie wiedzieliśmy o co chodzi. Było około godziny 14. Pierwszego wyczytali „Zaporę”, drugiego Siłę-Nowickiego, trzeciego mnie. Gdy tylko minąłem framugę drzwi, chwycono mnie pod ręce i zaprowadzono na dół, do karceru. Tam kazano mi rozebrać się do naga i wejść do karca. Powoli znalazło się w nim jeszcze dziesięciu nagich ludzi. Nie mogliśmy nawet usiąść, gdyż było to pomieszczenie 1,5 na 2 m. Pomieszczeń takich było pięć. W każdym umieszczono po dziesięć osób. Nie pamiętam już, kto był w moim karcu. Była tam dwóch chłopców od „Zapory”, innych nie pamiętam. Jak się później dowiedziałem, „Zapora” siedział oddzielnie […] Staliśmy tak nago cała noc. Rankiem następnego dnia dano nam kubek kawy i dalej musieliśmy stać.
>>> Czytaj także: Dwa miliony za majora „Zaporę” <<<
Hieronim Dekutowski, jako inicjator ucieczki, został brutalnie pobity. Karcer opuścił najprawdopodobniej dopiero po upływie 28 dni. W międzyczasie, 24 lutego 1949 roku, teczka dotycząca „Zapory” trafiła na biurko prezydenta Bolesława Bieruta, który miał zdecydować, czy wydać wyrok śmierci, czy też skorzystać z przysługującego mu prawa łaski. W dołączonym opisie sprawy płk Władysław Garnowski, prezes Najwyższego Sądu Wojskowego, wyraził opinię: […] uwzględniając całokształt zbrodniczej działalności skazanego Dekutowskiego Hieronima s. Jana, jego wyjątkową terrorystyczno-dywersyjno-rabunkową aktywność, jego nieprzejednany stosunek do ustroju ludowego, nieujawnienie się pomimo dwóch amnestii, fakt usiłowania ucieczki za granice celem kontynuowania stamtąd działalności przy pomocy band pozostawionych w terenie i zamelinowanej broni uważam, że na łaskę nie zasługuje. Wobec takiej opinii, 28 lutego 1949 roku Bierut nie skorzystał z prawa łaski, zatwierdzając tym samym wyrok śmierci. Podobną decyzję podjął wobec pozostałych podkomendnych „Zapory”. Jedyną osobą ułaskawioną był Władysław Siła-Nowicki.
7 marca 1949 roku o godzinie 19:00 nadszedł tragiczny finał więziennej gehenny mjr. Hieronima Dekutowskiego „Zapory” i jego towarzyszy. Kat MBP, st. sierż. Piotr Śmietański, bezlitośnie, strzałem w potylicę, pozbawił życia najpierw samego „Zaporę”, a następnie, w pięciominutowych odstępach, kolejne ofiary – „Rysia”, „Żbika”, „Mundka”, „Junaka”, „Białego” i „Zawadę”. Wszyscy zamordowani zostali pochowani w bezimiennym dole na warszawskich Powązkach.

Mundur „Zapory” jako eksponat Muzeum Żołnierzy Wyklętych i Więźniów Politycznych PRL