Kożuchówka – 17.07.1944 r.
Oddział Partyzancki Hieronima Dekutowskiego „Zapory” operował na rozległym terenie. Obejmował on zachodnie rejony obwodu lubelskiego i południową część inspektoratu rejonowego Puławy. Najczęściej przebywał w okolicach Chodla, Godowa, Bełżyc i Opola Lubelskiego, gdzie wykonywał najwięcej akcji bojowych.
Lato 1944 roku zwiastowało Lubelszczyźnie coraz bliższe przybycie na ten teren oddziałów Armii Czerwonej. W związku z tym Komenda Okręgu Armii Krajowej coraz bardziej przygotowywała się do rozpoczęcia planu „Burza”, a podległe im oddziały leśne zintensyfikowały działania dywersyjne.
„Zapora” postanowił przygotować zasadzkę na stacjonujących w Chodlu żołnierzy frontowych. Okazja nadarzyła się 17 lipca 1944 roku[1], kiedy oddział Niemców wyjechał furmankami do browaru w Popkowicach po piwo. Tymczasem partyzanci w sile czterech patroli (pod dowództwem: Januarego Ruscha „Kordiana”, Mieczysława Szymanowskiego „Wampira”, Stanisława Jasińskiego „Żbika” oraz Aleksandra Sochalskiego „Ducha”) stacjonowali na kwaterach w Kolonii Kępa. Na podstawie meldunku z placówki AK w Chodlu „Zapora” zwołał oddział i forsownym marszem nakazał udanie się do Kożuchówki i przygotowanie zasadzki.
Odprawa nie trwała długo. Patrole „Kordiana” i „Żbika” osadzone na sześciu podwodach ruszyły traktem w kierunku Ratoszyna. „Wampiry” i „Duchy” marszem ubezpieczonym poszły piechotą na skróty. „Wampir” od razu nadał ostre tempo. – wspominał Wojciech Kozłowski „Tomek” – Po pół godzinie forsownego marszu w gęstniejącym upale koszula zaczęła się kleić do grzbietu, a pot zalewał oczy. […] Szliśmy bodaj ze trzy godziny – do małego zagłębienia terenu, otulonego krzakami tarniny, gdzie pozwolił nam wreszcie odetchnąć. Przed nami rozciągało się daleko dojrzałe żyto, sięgające aż do biegnącej we wkopie i obsadzonej drzewami drogi. Po prawej teren podnosił się nieznacznie. W odległości kilkuset metrów, za łanem zboża, rysował się dach i komin chałupy. Po lewej teren opadał nieco w dół, ku kępom drzew, olszyn chyba, rzeczce czy strudze raczej. Ostatnie dwieście metrów między żytem a olchami stanowiło kartoflisko. Byliśmy o trzy kilometry od Chodla może. […] Droga przed nami, ciągnąca się w prawo, werżnięta głęboko w lessowy grunt, biegła do Ratoszyna i dalej przez Popkowice do Urzędowa. Teraz dopiero Komendant zorientował nas w sytuacji. Chodel jest obsadzony przez batalion Wehrmachtu, dobrze wyszkolony oddział frontowy, wycofany na tyły dla odpoczynku i uzupełnień. Do Popkowic, dobrym browarem sławnych, wyruszyła dziś rano po piwo na sześciu furmankach grupa aprowizacyjna – około 50 ludzi – pod dowództwem oficera. Są uzbrojeni jak na zadanie bojowe. Mają broń osobistą i maszynową, prawdopodobnie także granatnik. Wracać będą na pewno za dnia. Na nocną wyprawę nie odważyliby się żadną miarą. Zadanie nasze: zaatakować ogniem bezpośrednim i granatami od razu całą kolumnę z bliskiej odległości w zagłębionym odcinku drogi[2].
Partyzanci zostali rozlokowani wzdłuż drogi, na skarpach wąwozu. Patrol „Kordiana” stanowił lewe skrzydło zasadzki i jego zadaniem było zablokowanie ogniem maszynowym dalsze posuwanie się niemieckiej kolumny. Skrzydło lewe stanowił patrol „Wampira”, który miał uniemożliwić nieprzyjacielowi wycofanie się z terenu zasadzki. Środek linii obsadził patrol „Wampira”, który w początkowej fazie miał ogniem bezpośrednim i granatami zniszczyć kolumnę oraz jej ochronę. „Zapora” dowodził z pozycji pomiędzy patrolem „Kordiana” a „Wampira”. W drugiej fazie bitwy Niemców miał zaatakować z lewego skrzydła patrol „Kordiana”, a ze środka linii żołnierze „Wampira”, natomiast patrol „Ducha” dotychczas stanowiący odwód partyzantów miał zaatakować z prawego skrzydła zza pozycji „Żbika”. Jadący na furmankach powożonych przez polskich furmanów Niemcy mieli być zaskoczeni w wąwozie i byliby wybici bez większego oporu, gdyby tylko partyzanci nie bali się zarzucić ich zmasowanym ogniem, z obawy o życie furmanów. Dość szczegółowy i wierny obraz bitwy przekazali w swych relacjach uczestniczący w niej żołnierze.
Ryglowałem drogę od Chodla – wspomina Józef Niezgoda „Orzeł”, żołnierz patrolu „Kordiana” – Stanowisko mojego elkaemu znajdowało się na wysokim około 5 m cyplu, który wznosił się nad biegnącą w dole wąwozu drogą. Na cyplu rosły młode sosny i nie dawały żadnej osłony. Po mojej prawej stronie, w odległości ok. 50 m, znajdowało się stanowisko dowodzenia „Zapory”, na którego głos miałem zaryglować drogę biegnąca pod moim stanowiskiem, czyli zniszczyć pierwszy wóz konny wiozący Niemców. W sumie miało być od 5 do 8 wozów wiozących niemieckich żołnierzy Początek akcji się udał. Oba konie z pierwszego wozu zostały zabite, załoga też zginęła, a wóz zatarasował drogę. Tylko pozostałe wozy, widząc co się dzieje, nie wjechały do wąwozu. Niemcy powyskakiwali i położyli ogień ze swojego elkaemu na moje stanowisko. […] Usiłowałem ich dosięgnąć strzelając z podpórki, czyli z pleców mojego amunicyjnego Jasia Janczaka. Nagle pogiął mi się podajnik naboi i mój elkaem stał się bezużyteczny[3].
Wtedy pod Kożuchówką to nasza tyraliera leżała z prawej strony. – uzupełniał relacje Jan Kocoń „Ryś” – Ponieważ nasz karabin maszynowy milczał, bo się zaciął, to Niemcy wyskoczyli na drugą stronę drogi, na przeciwległy brzeg wąwozu. To był wyszkolony niemiecki żołnierz. Powstała normalna walka[4].
Niemcy po początkowym zaskoczeniu podjęli skuteczną obronę. Pod osłoną własnego ognia udało im się rozstawić stanowiska lkm, które z drugiej strony wąwozu skutecznie raziły partyzantów. Ponadto z furmanki zdjęty został moździerz, który zza nasypu począł ostrzeliwać pozycje Zaporczyków. Skupiając ogień na wprost na stanowisko obsadzone głównie przez partyzantów „Kordiana”.
Zobaczyłem mrożącą krew w żyłach scenę. „Zapora” stał na polu kartofli z podniesionymi do góry rękami, a stojący w rowie Niemiec zza drzewa mierzył do komendanta z pistoletu. – Padnij! – krzyknąłem do „Zapory” i wystrzeliłem do Niemca z karabinu. Za chwile strzelanina ucichła. Okazało się wówczas, że „Zapora” krwawi, bo dostał w palec, a u jego boku wisi na pasku pistolet bez amunicji[5].
Walka trwała kilkadziesiąt minut, po uciszeniu niemieckiego lkm przez Stanisława Skowyrę „Sławka”, żołnierze Wehrmachtu widząc ciężką sytuację poczęli się wycofywać przez łąki w kierunku Chodla. Walka zakończyła się. Poległo w niej pięciu Niemców, a ośmiu zostało rannych. Niestety dotkliwe straty ponieśli również Zaporczycy.
W bitwie pod Kożuchówką zginął dowódca patrolu January Rusch „Kordian” oraz lekarz oddziałowy Adam Jaworzyński „Lwów”[6], który został trafiony w głowę w momencie gdy udzielał pomocy rannemu „Kordianowi”. Poległ również lkm-ista oddziału Stanisław Skowyra „Sławek”. Ponadto wielu partyzantów odniosło rany, wśród nich był m.in. „Zapora”, „Opal”, „Wampir” oraz najciężej ranny Jerzy Seroka „Terry”. Miał połamaną rękę i obojczyk oraz przestrzeloną klatkę piersiową — był żołnierz z plutonu „Kordiana”. Pochodził z Opola Lubelskiego i zapamiętałem go, bo miał lekko schrypnięty głos i jeszcze w oddziale zawsze nucił modną wówczas piosenkę „Chryzantemy jasne, szczerozłote…” – wspominał po latach Mieczysław Szymanowski „Wampir”[7]. Niestety do strat po stronie polskiej należy również doliczyć furmana Edwarda Dubiela, który został przypadkowo trafiony i również zmarł.
Ranny w prawe ramię Zygmunt Kawka „Twardy”, przewiózł ciało Dubiela do Ratoszyna. Partyzanci przez wsie Graice i Godów wycofali się do Urzędowa. Zabitych zostawili w Godowie, gdzie zrobiono im trumny. Trumny stały w stodole Chmielewskiego. Ich pogrzeb odbył się w następną noc. Ceremonię pogrzebową prowadził wikary z Chodla, ksiądz Kiełboń. Pojechaliśmy z naszej placówki kilkoma furmankami. Zostali pochowani w lesie Dąbrowa za Godowem – wspominała Teresa Partyka-Gaj[8].
Ranni partyzanci zostali rozmieszczeni na miejscowych placówkach AK, głównie na terenie gminy Urzędów oraz Chodel. Tam udzielono im pomocy medycznej oraz zakwaterowano. Natomiast oddział „Zapory”, z rannym dowódcą, na rozkaz Komendy Głównej Okręgu AK Lublin przemieścił się w rejon Bychawy, gdzie miał wypełniać specjalne zadania w ramach akcji „Burza”.
PRZYPISY:
[1] Niektórzy historycy datują bitwę na 18 lipca.
[2] Relacja Wojciecha Kozłowskiego „Tomka”: Akcja pod Kożuchówką w 1944 r. (cz. 1), http://buncyk.blox.pl/2014/04/Wspomnienia-walki-p-Wojciecha-Kozlowskiego-ps.html, dostęp: 27.01.2019 r.
[3] Relacja Józefa Niezgody „Orła”, [w:] Zaporczycy. Relacje. Tom IV, pod red. E. Kurek, Lublin 2011, s. 86-87.
[4] Relacja Jana Koconia „Rysia”, [w:] Zaporczycy. Relacje. Tom I, pod red. E. Kurek, Lublin 2010, s.170.
[5] Relacja Józefa Niezgody „Orła”…, s. 86.
[6] Teresa Partyka-Gaj uważa, że Adam Jaworzyński to było nazwisko konspiracyjne (fałszywe), zaś lekarz oddziałowy miał tak naprawdę nazywać się Antoni Wiśniewski.
[7] Relacja Mieczysława Szymanowskiego „Wampira”, [w:] Zaporczycy. Relacje. Tom II, pod red. E. Kurek, Lublin 2009, s.214.
[8] Relacja Teresy Partyki-Gaj „Kotwicy”, [w:] Zaporczycy. Relacje. Tom IV, pod red. E. Kurek, Lublin 2011, s. 95.